niedziela, 29 marca 2020

Szkockie oświecenie, cz.2 - filozofowie.


We wczesnym okresie swojej kariery Hume poświęcił kwestii cudów rozdział w swoim dziele „Badania dotyczące ludzkiego rozumu”. Można by przypuszczać, że cuda wymykają się kategorii rozumowania dowodowego i wobec tego nie mogą podlegać dyskusji. Hume jednak tak nie uważał. Zdefiniował cud jako „pogwałcenie praw natury”, a następnie przeprowadził postępowanie dowodowe, niczym prawnik. Ilu jest świadków i jaka jest ich wiarygodność? W jakiej odległości od miejsca zdarzenia znajdowali się świadkowie? Dla Hume'a nie jest kwestią dyskusji fakt; czy cud miał czy nie miał miejsca, ale w jakich warunkach szerzy się wiara weń. Przesuwa dyskusję ze sfery „boskiego objawienia” do sfery epistemologii (teorii poznania) i dochodzi do takiego kąśliwego wniosku: „Żadne świadectwo nie wystarczy do wykazania autentyczności cudu, jeśli nie jest ono tego rodzaju, że jego fałszywość byłaby większym cudem aniżeli fakt, który ma być na jego podstawie wykazany”.
Hume był pod wielkim wrażeniem odkryć, według których natura działa według praw, które są możliwe do udowodnienia za pomocą powtarzalnych eksperymentów. Obawiał się, że bezkrytyczna akceptacja biblijnych cudów zagrozi ludzkiej zdolności do odróżniania prawdy od fałszu. Być może jednak, skoro udało się oczyścić naukę z przesądów i spekulacji, to coś analogicznego uda się dokonać na polu filozofii moralności?

David Hume, portret autorstwa Allana Ramsaya, 1766.
Scottish National Gallery, Edinburgh. Copyright: public
domain

Dla Hume'a mądrość zaczyna się wraz ustaleniem granic tego co wiemy. Według niego odbieramy świat w formie wrażeń, impresji, a niektóre z nich po czasie stają się ideami. Ideami, które same w sobie mają moc impresji. Takie spójne impresje torują nam drogę przez świat, przez czas i przestrzeń. Hume wątpi jednak w potęgę rozumu. Uważa, że rzeczywistość kształtowana jest przez wydarzenia następujące po sobie w sekwencjach (kula bilardowa, uderzona przez inną kulę, porusza się naprzód), lecz rozum nie jest w stanie określić, że jedno wydarzenie z całą pewnością spowoduje drugie. Najlepsze co możemy zrobić, to stwierdzić, że nasze doświadczenie z obserwacji powtarzających się sekwencji pozwala nam wierzyć, że w przyszłości taka sekwencja ponownie zostanie powtórzona. Hume zafascynowany był świadomością, ale zawsze przede wszystkim kładł nacisk na znaczenie doświadczenia. Doświadczenie jest dla niego najważniejszym testem, celem samym w sobie.

Pomnik Davida Hume'a stanął w Edynburgu w 1995 r. przed
budynkiem Sądu Najwyższego. Jego autorem jest Alexander
Stoddart.

Hume urodził się w Edynburgu w 1711. Jego ojciec prawnik zmarł, gdy chłopiec był bardzo młody, matka zaś była córką wpływowego sędziego. Naturalnie przygotowywano chłopca do kariery prawniczej, ale w wieku 13 lat uległ fascynacji poezją i filozofią. Zaczął obsesyjnie czytać, a w wieku 18 lat zaczął doświadczać hipochondrii i przeszedł załamanie nerwowe, z którego zdołał się wyleczyć poprzez ćwiczenia fizyczne i pochłanianie olbrzymich ilości jedzenia (to mu zostało na całe życie – stał się bardzo gruby). Jako zaprzysięgły kawaler cenił sobie dobre towarzystwo, zwłaszcza podczas domowych obiadów, (które sam z umiejętnością przygotowywał) albo na spotkaniach w tzw. „Select Society” - grupie ok. 50 dyskutantów – erudytów z całego Edynburga. Nie odnotowano żadnych romansów w jego życiu, choć lubił towarzystwo eleganckich pań Edynburga czy Paryża, gdzie niewątpliwie odniósł towarzyski sukces. Jego przyjaciel, Adam Smith, urodzony nieco później, bo w 1723 r. również był aseksualnym kawalerem. Obaj panowie dzielili też inne podobieństwa – Smith również wychowywał się bez ojca, inspektora celnego, który zmarł jeszcze przed jego narodzeniem. Wyłączając niestrudzonego Boswella, który wszystkie swoje seksualne przygody pieczołowicie zapisywał w dzienniku, intelektualiści szkockiego oświecenia nie tyle byli oddani zmysłowości, co przyjemnościom i wygodom, które płynęły z codziennej domowej rutyny. Kontakty z przyjaciółmi oczywiście miały dla nich zasadnicze znaczenie.

Hume został przez rzeźbiarza przedstawiony jako
starożytny filozof. Studenci wierzą, że dotknięcie
dużego palca u stopy statuy przynosi szczęście.
Nieco to ironiczne, bo sam Hume nie znosił
przesądów :-)

Kluczowym problemem w stworzeniu nowej teorii moralności było zdefiniowanie określonych, powtarzalnych zjawisk, których doświadczała jednostka w kontakcie z światem. Trzeba było określić precyzyjnie społeczne sytuacje, w których te regularności miały miejsce, bo to w nich przejawiało się życie moralne. W połowie 18 wieku Szkoci zdali sobie sprawę z tego, że działania królów i królowych, czy słowa mędrców, mają drugorzędne znaczenie dla życia społecznego. Zasadnicze zjawiska to: nowoczesna produkcja, rynek i handel międzynarodowy.

Pomnik Adama Smitha w Edynburgu, również
autorstwa Aleksandra Stoddarta, odsłonięty w
2008 w rocznicę amerykańskiego święta niepodległości.
W tle katedra. Pomnik teoretyka kapitalizmu
stanął w miejscu dawnego rynku. 

W kolosalnym dziele „O bogactwie narodów” (1776) Adam Smith napisał: „Nikt nigdy nie widział, żeby jakiś pies angażował się z drugim psem w wymianę jednej kości na drugą ; nikt nigdy nie widział, żeby jedne zwierzę obwieszczało drugiemu zwierzęciu – czy to gestem, czy to rykiem – to jest moje, a to twoje, wymienię to na tamto”. Smith dostrzegł olbrzymią panoramę aktywności produkcyjno – handlowej, gdzie wszyscy byli z wszystkimi połączeni. Zauważył, że zwykła szyba, patelnia czy wełniany płaszcz mogą powstać jedynie dzięki wspólnej pracy i wymianie dosłownie tysięcy jednostek (szkunerów, żeglarzy, wytwórców żagli, wytwórców lin itd.) a także dzięki wkładowi takich instytucji jak farmy, kopalnie, młyny, huty czy kompanie handlowe. Smith uznał, że bogactwo narodu określa suma produktywnej aktywności wszystkich tych ludzi, a nie ilość złota zgromadzona w skarbcu państwowym czy całość produkcji rolnej chronionej taryfami celnymi. Analiza dokonana przez Smitha doprowadziła do zmiany w pojmowaniu mechanizmów rządzących rynkiem i docenienia roli jednostek w kształtowaniu gospodarki narodowej. Jej skutkiem stało się ukucie pojęcia „produktu krajowego brutto” i zaakceptowanie prawdy, że bogactwo narodu jest efektem pracy całej populacji.

Grobowiec Adama Smitha na cmentarzu Canongate Kirkyard w
Edynburgu. Zmarł w 1790 r.

Smith - kapitalista zapewne stwierdziłby, że świeżość goździka, który
 ktoś położył na jego grobie,  zawdzięczamy egoizmowi kwiaciarza.

Dla Smitha handel był spoiwem wszystkiego. „Oferowanie komuś szylinga, zdawałoby się czynność pospolita i bez znaczenia, w rzeczywistości jest przedstawieniem argumentu, który ma drugą stronę przekonać do wykonania określonej czynności (…) - i w ten sposób każdy z nas, przez całe życie, bezustannie uprawia sztukę oratorską”. Dla Smitha ludzie są w tym układzie racjonalnym czynnikiem, który cieszy się wolnością dysponowania swoją pracą i własnością, zaangażowanym w wymianę, kupno, handel i w konsumpcję. Ten racjonalizm pozwala człowiekowi na oszacowanie wartości swojego wkładu w określonej sytuacji, a następnie osiągnięcie celu poprzez odwołanie się do tych samych racjonalnych instynktów występujących u drugiej strony biorącej udział w transakcji. Smith pisze: „To nie wrodzonej dobroci rzeźnika, piwowara czy piekarza zawdzięczamy dobry obiad, ale temu, że potrafią oni dbać o własny interes”. To co Smith opisuje to kapitalizm. Okazuje się, że egoizm jednostki nieuchronnie prowadzi do wzrostu ogólnego dobrobytu. Mechanizm, który tego dokonuje, to rynek i konkurencja, nieustannie regulujący płace i ceny, podaż i popyt, pozwalający na rodzenie się fortun i doprowadzający do bankructw.

Symboliczna pamiątkowa cegiełka na dziedzińcu Canongate
Kirkyard, gdzie spoczywa Smith.
Miniaturowy portret A. Smitha na dziedzińcu Canongate
Kirkyard, gdzie znalazł miejsce spoczynku.

Zarówno Smith jak i Hume uważali, że prawa nowoczesnego rynku czynią człowieka bardziej racjonalnym, a nawet „bardziej uprzejmym”, ale żaden z nich nie posunął się do stwierdzenia, że stosunki handlowe są źródłem wszystkich potrzebnych do życia wartości. Ich mentor, Francis Hutcheson zasugerował w 1725 r., że tak jak ludzie instynktownie czerpią przyjemność z piękna, tak samo spontanicznie są szczęśliwi gdy angażują się w dobre uczynki (lub gdy chociażby je obserwują). Według niego dobro sprawia nam przyjemność na tej samej zasadzie, jak czyni to piękno greckiej rzeźby. Odraza na widok brzydoty odpowiada więc odrazie odczuwanej wobec okrucieństwa. Te wszystkie reakcje składały się razem na naturalne poczucie moralności. Hutcheson opracował nawet dziwną skalę, gdzie przeróżnym czynom odpowiadała punktacja, zależnie od tego, jak wiele miały nam przynosić przyjemności. Dla Hutchesona zmysł moralny jest właśnie kolejnym zmysłem – jak węch, smak, czy wzrok. Hume rozwija tę myśl – dla niego rozum nie ma nic wspólnego z moralnością, która opiera się na uczuciach i sentymentach: widzimy Nerona palącego Rzym lub złodzieja okradającego sąsiada i czujemy odrazę.

Ale skąd się wzięły te odczucia? Okazuje się, że w ludzkiej naturze można znaleźć kilka pozytywnych, uniwersalnych cech, a ich źródeł możemy szukać w rodzicielskiej miłości doświadczonej w dzieciństwie.
W „Traktacie o Naturze Ludzkiej” (1740) Hume wykłada genealogię moralności. Według niego w rodzinach społeczeństw pierwotnych ludzie w sposób naturalny odnosili się do siebie w sposób pełen wzajemnego szacunku i życzliwości, więc nie było potrzeby ustalania odgórnych reguł. Ale gdy rodziny zaczęły łączyć się w większe grupy, w plemiona i narody (dla wygody, bezpieczeństwa, wsparcia) kwestie własności zaczęły odgrywać coraz większe znaczenie i formalna „sprawiedliwość” stała się koniecznością. W miarę jak społeczności się rozrastały, naturalny egoizm nie zniknął, ale ewoluował w bardziej oświeconym kierunku – człowiek zrozumiał, że co jest dobre dla dla grupy, jest także dobre dla jednostki. To właśnie nazywamy moralnością. W słowniku Hume'a uniwersalne cechy jak: życzliwość, empatia, miłość w stosunku do swoich dzieci są naturalnie wrodzone, natomiast przymioty takie jak: odwaga, uczciwość, sprawiedliwość, lojalność są stworzone w sposób „sztuczny”, bo wynikają z konieczności koegzystencji ludzi w społeczeństwie. Wszystkie społeczeństwa cenią sobie powyższe zalety, a odrzucają tchórzostwo, kłamliwość, zdradę, podłość. Złe uczynki oburzają nas, nawet gdy nie dotykają nas osobiście. Ludzka natura istnieje, a moralne kodyfikacje zostały stworzone po to, by nauczyć życia razem ludzi, których indywidualne egoizmy są zarzewiem konfliktów. W nowoczesnym społeczeństwie demokratycznym, którego spoiwem są handel oraz własność, takie zdroworozsądkowe wyjaśnienie oferuje minimalną, ale niezbędną do życia wiarę w wartości. Hume i pozostali szkoccy filozofowie przewidzieli tym samym ład społeczny, w którym większość ludzi wprawdzie cały czas wyznaje jakąś religię (albo przynajmniej przyznaje się do niej), ale w coraz mniejszym stopniu polega na Bogu, jako głównym kierunkowskazie w codziennym życiu. W większym stopniu polega zaś na wierze w skuteczne funkcjonowanie systemu prawa, służby cywilnej, szkół i uniwersytetów, biznesu i handlu. Max Weber określiłby taki stan „racjonalnością instrumentalną”, w którym rzeczywistość zarządzana jest w sposób bezosobowy, ale dla korzyści każdego z nas z osobna. Z pewnością brak tu miejsca dla uduchowionej pasji, ale zapewniona jest przestrzeń dla zrealizowania wielu naszych pragnień, indywidualnego rozwoju i wolności. Kapitalizm i społeczeństwo liberalne nie należą do konstrukcji, gdzie istnieje szczególne zapotrzebowanie na heroizm. Tylko wówczas, gdy nadchodzi zagrożenie ze strony fanatyzmu, ludzie muszą walczyć by zachować to, co przez tak długi czas brali za rzecz oczywistą.

Gdy pewnego dnia w 1769 r. Hume (wówczas już monstrualnie gruby) wracał do swojego domu na Nowym Mieście, wpadł do bagna i bezskutecznie wzywał pomocy, aż w końcu pojawiła się staruszka – żona rybaka. Zgodziła się pomóc „Hume'owi – ateiście”, ale dopiero po tym, jak zmusiła go do wyrecytowania „Ojcze nasz”. Pod koniec 18 wieku energia szkockiego oświecenia zaczęła się wyczerpywać. Tolerancyjny klimat Edynburga został zepsuty przez antykatolickie rozruchy w 1799 r. Gdy we Francji wybuchła rewolucja 1789 r., kręgi intelektualne Edynburga zareagowały panicznie i reakcyjnie, z obawy, że zostanie im przypisana część winy za powstały ferment, który teraz brutalnie burzył feudalny porządek świata. Miasto pozostało centrum międzynarodowego handlu, ale od tej pory rozwój myśli politycznej, filozoficznej i społecznej dokonywał się gdzie indziej, np. w Ameryce. Jefferson, Madison, Hamilton – oni wszyscy podziwiali i kontynuowali dzieło szkockich myślicieli.
W 1776 r., kilka tygodni po podpisaniu „Deklaracji Niepodległości Stanów Zjednoczonych Ameryki”, Hume w wieku 65 lat spoczywał na łożu śmierci. Wszyscy przyjaciele, którzy zgromadzili się wokół niego opisali jego spokój. Hume nie wierzył w życie pozagrobowe i przyjął nadciągający kres bez paniki. Żartował z Boswellem, że gdyby nieśmiertelność istniała, musiałaby być uniwersalna, dopuszczając do zbawienia zarówno niemowlęta o niewykształconym jeszcze rozumie jak i starych, zdegenerowanych pijaków.

Hume i pozostali szkoccy wolnomyśliciele chcieli społeczeństwa, które nie będzie manipulowane i sterowane przez strach i przesądy narzucone przez odgórny autorytet, będzie kwitnące, postępowe, zasobne i tolerancyjne. Ideały, którymi żyli, oraz instytucje które z nich się zrodziły istnieją do dziś, i są w naszych rękach - potężne i kruche zarazem.

Niniejszy post jest swobodnym tłumaczeniem artykułu "Northern Lights" Davida Denby'ego opublikowanego w "New Yorker", October 2004. 

Zdjęcia autora bloga.

niedziela, 22 marca 2020

Szkockie oświecenie, cz.1 - czas i miejsce.



Dnia 8 stycznia 1697 r., gdzieś pomiędzy 14:00 a 16:00, osiemnastoletni student, Thomas Aikenhead, został w Edynburgu stracony przez powieszenie. Uznano, że jest winny bardzo poważnej zbrodni: wcześniejszego roku kilkakrotnie oświadczył swoim kolegom, że doktryny chrześcijańskiej teologii to „rapsodie fatalnie zmyślonych nonsensów”. Jego „koledzy” przyznali przed sądem, że wielokrotnie słyszeli jak określał on o Chrystusa jako o „oszusta”, odrzucał Trójcę Świętą, boską naturę Chrystusa oraz zbawienie. Później Aikenhead wyrzekł się tych twierdzeń, tłumacząc, że pozostawał pod wpływem ateistycznych traktatów, ale nikt nie wziął go w obronę. Na szafocie wyznał, że doszedł do wniosku, iż wszelkie prawa, regulacje moralne, są dziełem rządów i ludzi. Kojarzy się to mocno z mającym się wkrótce pojawić antychrześcijańskim nurtem francuskiego oświecenia, konkretnie z pełnymi łagodnego sarkazmu pismami Woltera. Samo stwierdzenie, że to ludzie stoją za sformułowaniem norm moralnych, stało się później jednym z głównych haseł rewolucji amerykańskiej. Takie odważne tezy antycypują też brytyjski liberalizm i nowoczesny świat, w którym dziś żyjemy.


Egzekucja Aikenheada miała - jak wyrzut sumienia - prześladować całe stulecie, które nastąpiło później. Zaledwie 60 lat po tym wydarzeniu edynburski kler usiłował ekskomunikować Davida Hume'a, szkockiego filozofa i wolnomyśliciela. Hume – prawdopodobnie najbardziej konsekwentny sceptyk w dziejach europejskiej filozofii, uważał, że religia jest obrazem tego, jak działa ludzki umysł i (doszedł do wniosku) jest raczej przejawem myślenia życzeniowego,  niż obrazem tego, jak działa Wszechświat. Podobnie jak wielu innych wykształconych Szkotów jego czasów, odwoływał się do nauk Kopernika, Bacona, Galileusza, Keplera, Boyle'a i Newtona. Wierzył w potęgę eksperymentu i nie znosił przesądów. W Edynburgu przez niektórych był uwielbiany, przez innych znienawidzony. Wracając do kwestii burzliwej rozprawy w jego sprawie - pomysł ekskomuniki upadł stosunkiem głosów 50:17. George Anderson, główny prześladowca Hume'a, zmarł kilka miesięcy później i możemy to wydarzenie uznać za symboliczny kres ery dominacji kleru w Szkocji.

Imponująca bryła osadzonego na skale edynburskiego zamku.


W latach, które upłynęły pomiędzy tymi dwoma procesami, Edynburg przekształcił się z państwa niemal teokratycznego w ośrodek prawdziwie kosmopolityczny. Uznanie opinii publicznej zdobywały nie tylko postacie pokroju Hume'a, Adama Smitha czy Jamesa Bosswella, ale także wielu mniej dzisiaj pamiętanych. Za prawdziwą krynicę uchodził Francis Hutcheson, prawdziwy ojciec szkockiego oświecenia, który w latach 1729 – 1746 był głową katedry filozofii moralnej na uniwersytecie w Glasgow. Był częstym gościem w Edynburgu, gdzie nauczał Adama Smitha i zachęcał do twórczości młodego Hume'a. Zawsze był podejrzliwy w stosunku do metafizyki i wszelkich stwierdzeń nieopartych na obserwacji i doświadczeniu. Empiryzm oraz metoda indukcyjna stały się najważniejszymi zasadami szkockiego oświecenia. Przestrzeń, czas, masa, ruch, siła –okazało się, że te zjawiska mogły zostać poznane za pomocą metod, które były bezużyteczne w stosunku do takich metafizycznych doktryn jak „boski cel” czy „przyczyna ostateczna”.

Intelektualne zerwanie z przeszłością było drastyczne i zdawało się nieodwracalne. W 1770 r. James Hutton, rolnik – eksperymentalista i właściciel wytwórni amoniaku, zaczął dłubać w dziwnie ukształtowanych warstwach geologicznych na Salisbury Crags – nieregularnych formacjach skalnych w centrum Edynburga. Zauważył coś niezwykłego – skamieniałe pozostałości po rybach. Doszedł do wniosku, że aktywność wulkaniczna musiała podnieść tę masę skalną z morskiego dna. W 1785 r. wygłosił wykład przed Edynburskim Towarzystwem Królewskim, w którym wygłosił niezwykłe zdanie: „Z punktu widzenia doświadczenia ludzkiego, ten świat nie ma ani początku, ani końca”. Beznamiętnie odrzucając biblijne opowieści o stworzeniu, opublikował książkę pt „Teoria Ziemi”, która dała podwaliny nowoczesnej geologii. Krótko przed rewelacjami Huttona, w 1769 r. James Watt przebudował silnik parowy. Współcześni naukowcy upatrują w 18 – wiecznej Szkocji początków tak wielu dziedzin jak psychologia, antropologia, nauki o ziemi czy teorie społeczeństwa obywatelskiego i liberalnej edukacji.


Arthur's Seat - w centrum Edynburga wyrasta pozostałość
 po wygasłym wulkanie, który zainspirował Huttona do badań
geologicznych.


W ten sposób Szkoci, obok Francuzów , stanęli w czołówce narodów rozwijających myśl oświeceniową. Koniecznie trzeba jednak podkreślić, że stanowili grupę wyjątkową i znacząco różnili się od filozofów francuskich. W 1998 r. pojawiła się obszerna praca pt. „Socjologia filozofii”. Jej autor, Randall Collins, przyjrzał się przełomowym momentom w historii filozofii i strukturze oddziaływania, promieniowania myśli. Typowe okazały się schematy w których wąska grupa myślicieli (3-4 osoby) zajmowała pozycję centralną, kultywując jednocześnie związki z innymi filozofami czy studentami, którzy jednak znajdowali się zdecydowanie na uboczu. Tak np. krąg wokół Diderota i d'Alemberta charakteryzowała błyskotliwa ekskluzywność, filozofów niemieckich (Fichte, bracia Schelling, Hegel) nawet pewna surowość i bezwzględność, a wokół egzystencjalistów w powojennym Paryżu powstała świadomie wywołana atmosfera czaru i splendoru. Szkoci zaś, wprawdzie często nie zgadzali się ze sobą, ale brakowało u nich tendencji do przesadnej kłótliwości i moralnego dramatyzowania.

Hutcheson, Hume, Smith, Adam Ferguson i Thomas Reid byli powszechnie znanymi osobistościami, ale żadnego z nich nie otaczała atmosfera kultu (jak np. w przypadku Hegla, Marksa, Emersona, Wittgensteina, Sartre'a czy Foucault). Szkoci w zadziwiającym stopniu potrafili wzajemnie wspierać swoje projekty i publikacje, o których debatowali w klubach wypełnionych także amatorami (piszącymi wiersze lekarzami, czy prawnikami zainteresowanymi nauką) albo w zadymionych tawernach Edynburga. Cała ta grupa była czymś w rodzaju nieco bardziej erudycyjnego Dickensowskiego Klubu Pickwika.

Oświeceniowi Szkoci byli jednocześnie konserwatystami i radykałami. Cenili sobie spokój, jaki niósł ład społeczny, jednocześnie ciążąc w kierunku intelektualnej rewolucji, aby odkryć jak działa ludzki umysł, czym jest moralność i jak funkcjonujemy w społeczeństwie. Religijny ferwor 17 wieku (w tym egzekucja lekkomyślnego studenta) budził w nich obrzydzenie. Nie wyobrażali sobie społeczeństwa bez religii, ale dążyli do wyeliminowania Boga z pola badań naukowych, życia politycznego i społecznego. Chcieli też „znaturalizować” moralność poprzez wykazanie, że jej źródłem są inne zjawiska niż „boskie objawienie” i strach przed wiecznym potępieniem.

Jednak ta ich teoria moralności od samego początku musiała rywalizować z inną wykładnią, przyjętą przez Thomasa Hobbesa. W opublikowanym w 1651 r. dziele „Lewiatan” ten filozof w sposób mechanistyczny przyglądał się ludzkiemu zachowaniu i doszedł do wniosku, że człowiek to istota z natury amoralna, reagująca pozytywnie na bodźce zaspokajające jego własne interesy i tylko dlatego nazywająca je „dobrem”. Według Hobbesa tylko istnienie jakiegoś centralnego, wszechmocnego autorytetu powstrzymuje ludzi przed rzuceniem się sobie do gardeł. Książę de La Rochefoucauld w swoich „Maksymach” w bardziej błyskotliwy i dowcipny sposób również szedł tym tropem: według niego, gdy robimy coś dobrego to jedynie po to, by połechtać własną próżność albo oczekując, że beneficjent nam się odwdzięczy. Jednak Szkotów odrzucał ten modny cynizm i byli zdecydowani dowieść, że cnota jest ugruntowaną częścią ludzkiej natury.

Jak jednak ten nowoczesny sposób myślenia mógł pojawić się w miejscu zdawałoby się tak zacofanym, jak Edynburg przełomu 17 i 18 wieku? W 1700 r. nad panoramą miasta górowały liczne wieże kościołów i oczywiście stary zamek, zwracała też uwagę wyjątkowo szeroka i długa centralna ulica. Otoczona murami na wzgórzu, u którego stóp znajdowało się jezioro, stolica Szkocji była pięknym miastem, ale brudnym i biednym, dusznym, ciasnym i śmierdzącym. W nocy mieszkańcy wyrzucali nieczystości na ulice, a w dzień nad miastem unosiła się chmura smogu, przez co Edynburg (nieco pieszczotliwie) nazywano „Starym Kopciuchem”. Codzienna dieta była uboga i mogła prowadzić do alkoholizmu (ryba, polewka, mleko, jarmuż i ogromne ilości warzonego w domu piwa). Dosłownie wszyscy, nie wyłączając dzieci opijali się whiskey, tanim winem, rumem i piwem. W połowie stulecia 600 karczm obsługiwało miasto liczące 40 tys. ludzi. Brakowało budynków użyteczności publicznej, więc większość posiedzeń w sprawach cywilno – prawnych odbywała się w knajpach.
Jednocześnie religijny fanatyzm nie pozwalał normalnie żyć obywatelom Edynburga. Doszło do tego, że jeszcze w 1719 operowała w mieście specjalna „policja religijna”, która w niedzielę wyłapywała ludzi „bez celu” szwendających się po parkach, ulicach czy w tawernach i siłą spędzała ich na niedzielne msze. Oporni podlegali karze. W rzeczy samej, w początkach 17 wieku Edynburg wyglądał i cuchnął niczym średniowieczne miasto.
A jednak działały drukarnie i uniwersytet. Szkoccy protestanci, pomimo tego, że tak bardzo ingerowali w życie obywateli i zwalczali wszelkie przejawy indywidualizmu, kładli nacisk na propagowanie umiejętności czytania i pisania wśród wiernych. Doktryna zakładała obowiązek czytania Biblii w języku narodowym. Każde zgromadzenie wiernych miało własną szkołę, było wielu ludzi świetnie wykształconych. Szkocja utrzymywała od dawna więzi z uniwersytetami w Holandii i Francji, uczeni powracający z Leiden czy z Sorbony byli na bieżąco z nurtami intelektualnymi, które właśnie wykluwały się na kontynencie. Cambridge czy Oxford w owym czasie nie mogły pochwalić się takimi koneksjami.
Związek Szkocji i Anglii pełen był dwuznaczności, napięć i nieporozumień, ale koniec końców dla Szkocji oznaczał znaczną poprawę sytuacji ekonomicznej. Polityczna unia obu krajów z 1707 r. dała Szkocji dostęp do światowych rynków zdominowanych przez Imperium Brytyjskie. W połowie 18 wieku Edynburg wzbogacił się na handlu zagranicznym. Port w Leith wypełniony był statkami, a miejscowe spółki produkowały artykuły żelazne, cukier, szkło czy liny. Rodząca się klasa kupców, fabrykantów, bankierów i prawników oraz ich potrzeby wymusiły radykalną przebudowę. W latach 50 -tych 18 wieku rozpoczęto budowę Nowego Miasta, z eleganckimi domami, salami balowymi i symetrycznie wytyczonymi placami.


Przykład domu nowoczesnego mieszczanina (Edynburg, II poł.XVIII w.)

Edynburg, Nowe Miasto - balkon na fasadzie mieszczańskiego domu.
Edynburg, Nowe Miasto - detal kraty otaczającej lico budynku.

Edynburg, Nowe Miasto - elegancka, klasycyzująca
sztukateria na fasadzie budynku.

tekst niniejszego posta jest swobodnym tłumaczeniem artykułu Davida Denby'ego pt "Northern lights" , opublikowanego w "New Yorker", October 4, 2004.

Zdjęcia autora bloga.

sobota, 7 marca 2020

Cz.3 opowieści o żelaznym pierścieniu, czyli zamek w Caernarfon.


Kolejny zamek z „Wielkiej czwórki” to Caernarfon. Jest interesującym przykładem tego, jak architektura może stać się narzędziem propagandowym władcy, służącym mu do uzasadnienia sprawowanej władzy, wykazania jej historycznej ciągłości i usprawiedliwienia podbojów. Tego rodzaju ideologiczny przekaz miał dla monarchy równie duże znaczenie co pozostająca do jego dyspozycji brutalna wojskowa siła. W feudalizmie – epoce bijących w oczy społecznych nierówności – kwestia posiadania legitymacji dla sprawowanej władzy miała olbrzymie znaczenie. Zapewniał ją w dużej mierze Kościół, według którego król był namaszczonym przez Boga ziemskim namiestnikiem, któremu podlegały doczesne sprawy świeckie, a bunt przeciwko seniorowi równał się wystąpieniu przeciwko porządkowi boskiemu (król – niepodzielnie włada, rycerze – walczą, duchowni – modlą się, chłopi – ciężko pracują by utrzymać całą resztę – tzw. „piramida feudalna”). Stąd też charakterystyczne dla epoki dążenie do współpracy instytucji świeckich i duchownych, obie strony zdawały sobie bowiem sprawę z tego, że od tej harmonii zależy utrzymanie całej struktury społecznej. Mimo to ciągle wybuchały na tym tle spory, czego najwymowniejszym przykładem był konflikt między papiestwem a cesarstwem.





Doskonałym uzasadnieniem dla sprawowanej władzy była nie tylko religia, ale kiedy to tylko było możliwe, nawiązanie do przeszłości, aby wykazać, że obecnie sprawowane rządy są zwyczajną kontynuacją – a może nawet odrodzeniem - minionej chwały. Budowa zamku w Caernarfon posłużyć miała m. in. temu właśnie celowi. Okolica ze względu na strategiczne położenie (nad cieśniną Menai, która oddzielała Walię właściwą od wyspy Anglesey) zwróciła już wcześniej uwagę rozlicznych pretendentów do objęcia zasięgiem swej władzy całych Wysp Brytyjskich. Ponad tysiąc lat wcześniej w tej samej okolicy Rzymianie wybudowali fort Segontium. Dziś pozostały po nim już tylko fundamenty, jednak w czasach Edwarda I z pewnością stanowił on jeszcze ruinę pozwalającą rozpalić wyobraźnię i przywołać echa chwały najpotężniejszego imperium w dziejach. Również kolejni zdobywcy – Normanowie – umocnili się w tej okolicy budując zamek w końcu XI wieku.






Nic więc dziwnego, że zająwszy Caernarfon w 1283 r. Edward postanowił wybudować tutaj zamek, który będzie spełniał zarówno funkcje centrum administracyjnego jak również nada się na królewską rezydencję. Choć w zasadniczych założeniach obronnych zamek ten nie różni się bardzo od pozostałych, to jednak dostrzeżemy w nim pewne subtelne detale, które sprawiają, że jest jednak jedyny w swoim rodzaju. Wieże mają kształt wieloboczny a nie okrągły, a wzdłuż muru widoczne są ornamenty z kolorowych kamieni. Tego rodzaju rozwiązania nie są typowe dla Wysp Brytyjskich i przywołują na myśl słynny mur Teodozjusza w Konstantynopolu. Bardzo możliwe, że Edward, (który sam przecież wziął udział w krucjacie) zapoznał się z opisem zdobycia tego miasta przez Wenecjan podczas czwartej krucjaty (chociażby czytając dzieło Villehardoin'a „La Conquête de Constantinople”). Możliwe też, że jeden z królewskich dowódców, Sir William de Cicon, konstabl zamku Rhuddlan a później zamku Conwy, był w Konstantynopolu i zasugerował, by podczas budowy nowego zamku czerpać wzory z cesarskiej stolicy. 
Możemy też doszukać się innych związków – Konstantyn I Wielki, założyciel Konstantynopola został przecież ogłoszony augustem na ziemi angielskiej (w Yorku, w 306 roku naszej ery) i postrzegany był jako ten, który zjednoczył ziemie znajdującego się w kryzysie rzymskiego imperium, a to samo próbował teraz zrobić na ziemi brytyjskiej Edward I pod sztandarami dynastii Plantagenetów podporządkowując sobie Szkotów oraz Walijczyków. Z fortem w Segontium wiąże się też postać innego cesarza – uzurpatora Magnusa Maximusa, który tutaj właśnie został obwołany cesarzem przez legiony. W literackiej tradycji przetrwało jego imię – średniowieczny walijski poemat „Maxen Wledig” opisywał sen Maksimusa, który wyprawił się w walijskie góry aby u ujścia rzeki odnaleźć wspaniałe ufortyfikowane miasto o wielobarwnych wieżach i z tronem z kości słoniowej, nad którym przysiadły dwa orły.1
1Paul Johnson, op.cit., s.116






Edward ochoczo podchwycił ten motyw i wykorzystał w ostatecznym projekcie zamku: Orla Wieża (eagle tower) zwieńczona została trzema pomniejszymi wieżyczkami a na każdej z nich przysiadła rzeźba kamiennego orła. Z relacji osiemnastowiecznego podróżnika znamy zaś opowieść o tym, że Edward odnalazł w ruinach starożytnego Segontium prawdziwy, antyczny posąg orła i potraktował go jako dowód na łączność między jego panowaniem a dawnymi czasami. Czy było to nadużycie dla celów propagandowych? Zapewne tak, ale przecież niemal każde pretendujące do wielkości imperium w dziejach, które pragnęło uzasadnić swoją terytorialną ekspansję nawiązywało w pewnym momencie do starożytnego Rzymu. Faszystowskie Włochy Mussoliniego to najnowszy tego przykład, ale podobnie robił chociażby Karol Wielki, Napoleon, czy w czasach współczesnych Edwardowi I - Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego. I nawet jeżeli tylko legenda mogła podeprzeć tego rodzaju roszczenia, które świadczyły raczej o górnolotnych ambicjach i megalomanii niż były rzeczywistym świadectwem potęgi, to jednak nie zniechęcało to nigdy kolejnych kandydatów do czerpania owoców starożytnej schedy. A zresztą – czyż rosnąca w potęgę rzymska republika i jej wodzowie nie czynili podobnie? Czyż nie spoglądali z podziwem na podboje Aleksandra Wielkiego uważając się za jedynych prawowitych dziedziców spuścizny po kulturze helleńskiej, na których spoczywa misja rozszerzenia wpływów tej cywilizacji na cały świat, tak jak to wcześniej Aleksander uczynił w Azji Mniejszej? Czym zaś inspirował się Aleksander? Z pewnością fascynował go ogrom Imperium Perskiego, które sam miał później rzucić na kolana, ale przede wszystkim żył mitem homeryckim i przez całe swoje życie usiłował doścignąć ideał bohaterów wojny trojańskiej. W ten sposób koło się zamyka – legenda i mit, które są impulsem dla działania realnych ludzi kształtujących dzieje mają niesamowitą moc przekształcania rzeczywistości historycznej w mity nowe, po to tylko, by znowu napędzać historię. W dzisiejszych racjonalnych i empirycznych czasach usilnie próbujemy uwolnić się od mitu, ale powinniśmy zadać sobie pytanie: czy naprawdę tego chcemy i czy potrafimy to zrobić?



 Dowodem na to, jak bardzo zależało Edwardowi na tym, by symboliczny status zamku Caernarfon wsparł legitymistyczne dążenia jego dynastii stały się narodziny jego syna, 25.04.1284. Król dołożył starań, by narodziny miały miejsce właśnie w tym zamku, chociaż nie był on jeszcze skończony i królowa z pewnością bardziej komfortowo czułaby się w Rhuddlan. Królewskie szaty zostały specjalnie na tą okazję przysłane z Londynu.1 Zgodnie z tradycyjnym przekazem monarcha wyprowadził wówczas w pole walijskich wielmożów, łudzących się jeszcze, że władza pozostanie w rękach rodzimej dynastii, nawet jeżeli ograniczonej do roli marionetek. Edward I miał im obiecać, że ich przyszły książę będzie „zrodzony w Walii i słowa nie będzie znał po angielsku”. Rzeczywiście – przyszły Edward II przyszedł na świat w sercu walijskiej ziemi, na zamku Caernarfon i jako niemowlę nie był w stanie wypowiedzieć czy zrozumieć choćby jednego słowa po angielsku (ani też po walijsku, ani też w żadnym innym języku świata – no cóż, noworodki tak już mają). Od tego czasu aż po dzień dzisiejszy każdy jeden następca angielskiego tronu nosi tytuł księcia Walii.

1Arnold Taylor, op.cit., s. 10


 Propagandowe zabiegi Edwarda I przyniosły skutek – upłynęły stulecia i kilkakrotnie zmieniły się dynastie panujące, jednak status Caernarfon pozostał jako tradycyjne miejsce przyjmowania królewskiej inwestytury przez księcia Walii. W 1911 r. pochodzący z Walii minister David Lloyd George, późniejszy premier Wielkiej Brytanii (zapamiętany negatywnie przez Polaków przede wszystkim jako ten, który starał się jak najbardziej ograniczyć zasięg terytorialny odradzającego się państwa podczas konferencji w Wersalu) doprowadził do odrodzenia średniowiecznego ceremoniału, kiedy to w pełnej splendoru uroczystości inwestyturę przyjął przyszły król Edward VIII. W 1969 r. zaś na zamku Caernarfon koronę księcia Walii przyjął z rąk Elżbiety II dwudziestoletni książę Karol. W murach zamku zebrało się na tą okazję 4000 szacownych gości, a na ulicę miasta wyległo ok. 90 000 ludzi. Było to wielkie wydarzenie telewizyjne – transmisję BBC z uroczystości miało obejrzeć 500 milionów telewidzów na całym świecie, w tym 19 milionów w Wielkiej Brytanii. Znaczenie zamku Caernarfon zostało ostatecznie przypieczętowane.






Nie zapominajmy jednak, ze ta imponująca konstrukcja miała przede wszystkim znaczenie militarne. Dwie masywne bramy, dziewięć wież, blanki, machikuły, otwory dla kuszników, most zwodzony, fosa, opuszczane żelazne kraty – wszystkie nowinki sztuki oblężniczej znalazły tu zastosowanie. Wysoka na 36 metrów Orla Wieża posiadała w owym czasie własną bramę wodną oraz dok, co zapewniało drogę ucieczki oraz pozwalało na zaopatrywanie obrońców drogą morską, nawet gdyby reszta zamku wpadła już w ręce wroga. Podobnie jak Conwy, twierdza zdała egzamin bojowy. W 1401 r. Owen Glendower stracił 300 ludzi podczas bezskutecznego szturmu. Próbował ponownie w 1402 i 1403 r., ostatnim razem z użyciem ciężkiego sprzętu oblężniczego, ale został odparty przez garnizon liczący zaledwie 28 ludzi. 1 na tym właśnie polega siła perfekcyjnie skonstruowanego zamku – nic nie jest w stanie mu się oprzeć.
1Paul Johnson, op.cit., s. 117







czwartek, 5 marca 2020

Żelazny pierścień, cz.2 - zamek w Conwy.


Wyruszając w podróż szlakiem „żelaznego pierścienia” zamków wybudowanych przez Edwarda I najpewniej jako pierwsze zobaczymy Conwy, najdalej na wschód wysunięte miasteczko z interesującej nas czwórki. Dzisiaj liczy 14 tys. mieszkańców, stanowi popularną atrakcję turystyczną – i rzeczywiście jest miejscem wyjątkowym. Położone nad zatoką, może pochwalić się nie tylko zamczyskiem, ale też doskonale zachowanym obronnym pasem murów, który ściśle opasuje miasto, dokładnie tak samo jak w średniowieczu i wspólnie z zamkiem tworzy harmonijne założenie obronne.



Dodatkowe atrakcje turystyczne to Plas Mawr (English: Great Hall)- doskonale zachowany elżbietański dom lokalnego wielmoży z 16 wieku, dzisiaj popularne muzeum; miłośnicy architektury ery rewolucji przemysłowej zatrzymają się obok przylegającego do zamku mostu z 1826 r., zbudowanego przez słynnego szkockiego inżyniera Thomasa Telforda, Był to jeden z pierwszych na świecie mostów wiszących, a jego twórca zadbał, by pylony na których zawieszono żelazne liny stylistycznie komponowały się z zamkowymi wieżami.

Kolejną atrakcję – dość zaskakującą – spotkamy na zewnątrz murów miejskich, tuż przy nadbrzeżu. Jest to... najmniejszy dom w Wielkiej Brytanii (wymiar: 3.05 na 1.8 m), który poszczycić może się wpisem do Księgi rekordów Guinnessa. Bez przerwy zamieszkiwany od 16 wieku dopiero w XX w. Stał się małym muzeum – za drobną opłatą właściciele pozwolą zerknąć do środka.


Zdecydowanie warto także odwiedzić pobliskie Llandudno - doskonały przykład wiktoriańskiego kurortu, których wiele wyrosło w XIX na wszystkich brytyjskich wybrzeżach. Miasto zaskoczy pięknym molem, literackimi związkami z Lewisem Carrollem oraz imponującym skalnym klifem nazywanym „Głową Wielkiego Orma”. Warto zajrzeć do kopalni miedzi znajdującej się na jego szczycie – założona została już w epoce brązu!

 Ale przede wszystkim zamek. Wybudowany został na planie prostokąta, z murem wysokim na 15 metrów, do którego dostępu strzegło 8 wież, każda o średnicy 12 m. Sama bryła zamku była wystarczająco imponująca by zniechęcić ewentualnych oblegających – strukturę przed atakiem z trzech stron zabezpieczała wysoka skała, nie zapomniano też o dobrze rozlokowanych elementach obronnych. 



Zamek w Conwy jest konstrukcją wyjątkową, ponieważ nie jest typowym zamkiem koncentrycznym (jak choćby zamki w Rhuddlan czy Harlech). Nawet w Tower w Londynie Edward zdecydował się w owym czasie wybudować dodatkową linię murów. Kształt zamku Conwy został zdeterminowany przez jego położenie na wysokim, choć wąskim skalnym grzbiecie szarego piaskowca i wapniowca, co uniemożliwiło konstrukcję typowej, koncentrycznej linii murów. Pomimo tego zamek został dodatkowo zabezpieczony od wschodniej i zachodniej strony barbakanami – wydzielonymi, ufortyfikowanymi konstrukcjami z oddzielną bramą. W średniowieczu główne wejście do zamku wiodło przez barbakan zachodni – najpierw po kamiennej rampie, a następnie przez most zwodzony, broniony przez opuszczaną bronę. Przepaść poniżej miała 8,5 metra. Barbakan zachodni zawiera także najstarsze zachowane w wielkiej Brytanii machikuły. Podtrzymywane od dołu przez konsole pozwalały zrzucać obrońcom kamienie i innego rodzaju pociski na atakujących.


 Zamek wewnętrzny oddzielony był od zewnętrznego murem, a wejść można było do niego bramą po pokonaniu kolejnego mostu zwodzonego. Studnia głęboka na 27 metrów i zasilana przez naturalne źródło, zaopatrywała zamek w wodę. Zamek wewnętrzny służył królowi oraz dworowi za pomieszczenia mieszkalne, mógł zostać nawet odcięty od reszty konstrukcji i być zaopatrywany od strony morza. Na każdej z wież zamku wewnętrznego znajdowały się dodatkowe, wydłużone mniejsze wieżyczki (ang. turrets), które dawały jeszcze lepszy widok na okolicę i służyły do wywieszania królewskiej flagi, jeżeli król właśnie przebywał w zamku.


  

 W 1287 zamek w Conwy był skończony, pochłonąwszy sumę £ 15 000. Mury zewnętrzne pokryto wapieniem, który nie tylko konserwował kamień, ale dawał też wspaniały efekt – białą, imponującą strukturę można było dostrzec z odległości wielu mil.1



Zamek nie musiał długo czekać na swoje pierwsze oblężenie: zimą 1294 r. Madog ap Llywelyn ogłosił się księciem Walii i stanął na czele kolejnej rewolty przeciwko Anglikom. Spowodowały ją wysokie podatki i masowy pobór Walijczyków do armii szykującej się do wojny z Francją. Edward postanowił działać błyskawicznie (dosyć miał kłopotów w Szkocji i Francji, zależało mu więc na tym by zdusić bunt w zarodku) i po raz kolejny wyruszył z armią w głąb Walii. Przekonawszy się, że buntownicy przejęli kontrolę nad niedokończonym jeszcze zamkiem w Caernarfon i że opanowali też inne pomniejsze okoliczne osady, król postanowił wycofać się do Conwy – jedynego kompletnego zamku i tam poczekać na posiłki, które jednakże dopiero w lutym zdołały przerwać oblężenie i powstrzymać Walijczyków przed plądrowaniem okolicy. 1








1Ibidem, s. 43
1Steve Jarrat, "Insisde view: Conwy castle" w: History of war, April 2014, s. 39 – 42.

Szkockie oświecenie, cz.2 - filozofowie.

We wczesnym okresie swojej kariery Hume poświęcił kwestii cudów rozdział w swoim dziele „Badania dotyczące ludzkiego rozumu”. Można by prz...