Żelazny
pierścień Edwarda I
Król Edward I (1239-1307) pretenduje do miana jednego z najbardziej
energicznych i skutecznych angielskich monarchów w średniowieczu. W
masowej wyobraźni zakorzenił się przede wszystkim jako "Młot
na Szkotów" i to właśnie ten przydomek wykuty został na jego
grobowcu w opactwie Westminster w Londynie. Niestrudzony wojownik –
wziął udział w krucjacie (1270-1272) a w późniejszych latach
wytrwale toczył kampanie nie tylko przeciw Szkotom, ale także
przeciw Walijczykom i Francuzom1.
Przydomki – nawet te królewskie - mają to do siebie, że nie
można ich sobie zagwarantować królewskim edyktem i nawet władza
absolutna nie jest w stanie zawładnąć osądami potomnych oraz
dziejopisów – upływ czasu oraz ludzka pamięć skutecznie
weryfikują zapędy każdego megalomana. Gdyby było inaczej –
każdy jeden władca figurowałby w kronikach jako „Wielki i
Potężny”. Przydomek charakteryzuje nie tylko jego właściciela,
ale też mówi wiele o kryteriach, którymi opiniotwórcy minionych
czasów posługiwali się dla ostatecznego, syntetycznego
scharakteryzowania swojego seniora. Często dotyczyły one cech i
spraw zaskakująco przyziemnych i małostkowych. „Gruby”, Łysy”,
„Mały”, „Łokietek”, „Krzywousty”, „Widłobrody”,
„Rudobrody”- te i wiele wiele innych przydomków („nicków” -
jak powiedziałoby pokolenie Internetu) były często kalumniami, bo
chyba żaden władca nie chciałby zapisać się w pamięci potomnych
z powodu jakiejś swojej fizycznej cechy (często ułomności), na
którą przecież nie miał żadnego wpływu... Są jednak władcy,
którzy zasłużyli sobie na szlachetniejsze przydomki: „Wielki”,
„Szczodry”, „Sprawiedliwy”, „Święty”, „Mądry”,
„Śmiały”. Takie epitety są zdecydowanie bardziej pożądane,
odnoszą się do cech charakteru i zdają się pełniej określać
człowieka. Musimy być jednak ostrożni i nigdy nie polegać na
takich skrótowych charakterystykach, jakie przetrwały do naszych
czasów. Są one skutkiem setek lat pracy propagandzistów na żołdzie
rozmaitych politycznych obozów, a najczęściej zwykłym vox
populi. Nawet dzisiaj oceniamy
polityków przez pryzmat ich cech fizycznych i trudno jest się
wyzwolić z takiej optyki. Ludzie prędzej zapamiętają, że ktoś
jest przystojny, brzydki, rudy, gruby, łysy, długowłosy, wysoki,
mały lub szczerbaty niż zwrócą uwagę na jego poglądy.
Pamiętajmy, że takie same
mechanizmy działały w średniowieczu. Jeżeli
nie chcemy by historia stała się kolejną rubryką w plotkarskim
magazynie zawsze pamiętać musimy o samodzielnej ocenie faktów i o
konieczności odcedzania prawdy od pozostawionego przez przeszłość
osadu...
Edward I miał szczęście do przydomków: „Długonogi”, „Młot
na Szkotów” i inne (o czym niżej) na każdy jeden z nich musiał
sobie jednak zasłużyć. Dorastał w atmosferze uwielbienia dla
rycerskiego etosu i żeby w przyszłości sprostać królewskim
obowiązkom z zapałem stawał w turniejowe szranki - a była to
prawdziwa szkoła charakteru. W 1260 r. Wraz z kompanią wyprawił
się poza granice królestwa by skrzyżować kopie ze szlachetnymi
rycerzami z innych nacji. Brak doświadczenia przyniósł taki
skutek, że do Anglii wrócił pokonany, potłuczony, upokorzony i z
pustą sakiewką. Niezrażony i zawzięty w 1262 r. ponownie wyprawił
się na kontynent z zamiarem odzyskania utraconych honoru oraz
majątku. Przedtem z niemałym trudem i za wstawiennictwem swojej
królewskiej matki uzyskał pożyczkę od włoskich kupców, co
pozwoliło mu wystawić turniejową drużynę. Efekt był taki, że
książę po raz kolejny stracił wszystko, a na dodatek został
ciężko ranny. Owe młodzieńcze turnieje były dla Edwarda
prawdziwą szkołą wytrwałości – cechą, która przyda mu się w
późniejszych kampaniach wojennych.2.
Na polu polityki wewnętrznej dał się z kolei poznać jako
prawodawca, który wydając serię statutów pragnął poprawić
skuteczność królewskiego aparatu sądowniczego, co przyniosło mu
kolejny przydomek - „Angielskiego Justyniana”. Jako przykład
jego legislacyjnego wkładu niech posłuży tu tzw „Statut
Winchesterski” z 1285 r. Nakazywał on m.in.: konsekwentne
ściganie sprawcy włamania lub kradzieży od miasta do miasta (aż
do skutku); określał godziny zamknięcia bram miejskich (od zachodu
do wschodu słońca); przydzielał każdemu miastu czy osadzie
obowiązkową straż miejską; ustanawiał swego rodzaju godzinę
policyjną – każdy, kto w godzinach nocnych został przyłapany na
otwartej przestrzeni, poza miejskimi zabudowaniami, musiał się
liczyć z aresztowaniem3.
Trzeci przydomek, który przylgnął do Edwarda I jest już ściśle
związany z jego fizyczną budową – żołnierze zwykli nazywać go
„długonogim” (Longshanks), co wiązało się niewątpliwie z
faktem, że był niezwykle rosłym mężem, wyższym o głowę i
ramiona od otaczających go dworzan i notabli, o prawdziwie
atletycznej budowie ciała. Symetryczną skądinąd twarz szpeciła
jedynie opadająca powieka, co zresztą odziedziczył był po swoim
ojcu4.
Pomimo tego, że zależało mu na opinii władcy sprawiedliwego,
który regulując prawodawstwo brał w opiekę słabszych, sam nie
wahał się manipulować przepisami aby pozbawić dóbr niektórych
ze swych najpotężniejszych poddanych. Był człowiekiem
niesłychanie twardym, potrafił narzucić innym swoją wolę i tak
jak wielu twardych władców w owych czasach nie cofał się przed
okrucieństwem, nieposzanowaniem prawa i dążeniem do wzbogacenia
się kosztem innych5
Za jego do panowania Anglia dostąpiła wątpliwego zaszczytu
zostania pierwszym krajem w chrześcijańskiej Europie, który
wypędził poza swoje granice społeczność żydowską (tak, jak
gdyby byli oni jakąś zaraźliwą chorobą). Jeszcze wcześniej król
wydał edykt nakazujący potomkom Abrahama nosić na ramionach żółtą
przepaskę, aby łatwiej można ich było odróżnić od reszty
społeczeństwa (jako żywo przypomina to późniejsze praktyki
nazistów – historia lubi się powtarzać), a następnie zakazał
uprawiania lichwy w całym królestwie, co było ich głównym
źródłem dochodów. Ostatecznie załadowano niechcianą mniejszość
etniczną na statki i wywieziono na kontynent – Żydzi nie mieli
się pojawić na ziemi angielskiej przez prawie cztery kolejne
stulecia6.
Ten wyjątkowy popis nietolerancji, jak również fakt, że głównym
celem jego polityki było podporządkowanie całych wysp Brytyjskich
królestwu Anglii, sprawia, że Edward I zawsze budził sympatię
angielskich nacjonalistów. Ani w Szkotach ani w Walijczykach nie
chciał widzieć narodów o odrębnej kulturze, tradycji i historii,
które zasługują na własne państwa – w jego wizji
podporządkowani musieli zostać angielskiej władzy lub zginąć.
Trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że film „Braveheart”
odcisnął silniejsze piętno na świadomości historycznej
przeciętnego odbiorcy kultury popularnej niż setki artykułów i
biografii. Ma on przed oczyma przede wszystkim finałową scenę
filmu, gdzie grany przez Mela Gibsona szkocki bohater wojen o
niepodległość William Wallace torturowany jest okrutnie przez
angielskiego kata i w ostatnim przedśmiertnym spazmie wyrzuca
jeszcze z siebie zapadające na długo w pamięci słowo: „Wolność!”.
Chociaż to przecież tylko filmowa wizja, to nie sposób zaprzeczyć,
że Edward I potrafił być okrutny, zaciekły i mściwy. Również
sposób prowadzenia przez niego wojen daleki był od ideału
chrześcijańskiego miłosierdzia. Gdy w 1296 roku przystąpił do
oblężenia szkockiego miasta Berwick, pewni siebie obrońcy
odrzucili królewską propozycję kapitulacji, odpowiadając obelgami
i obscenicznymi gestami w kierunku władcy, który osobiście
pofatygował się pod miejską bramę. W rezultacie angielska armia
zaatakowała z całą furią i już po kilku godzinach miasto padło,
a Edward wziął krwawy odwet za obelgi – przez trzy dni angielscy
żołdacy mieli wolną rękę - mogli palić, plądrować i gwałcić,
czego rezultatem było 6000 ofiar cywilnych - przede wszystkim
starców, kobiet i dzieci.7
Zwycięzców nikt nie sądzi.
Podsumowując – rysuje się niezbyt pochlebny portret króla,
zwłaszcza w epoce, która na pierwszym miejscu stawia wartości
takie jak tolerancja wobec innych ras czy wyznań oraz kładzie duży
nacisk na prawo narodów do samostanowienia.
Zapomnijmy jednak na chwilę o tym wszystkim i przyjrzyjmy się
Edwardowi I – wojownikowi i znawcy rycerskiego rzemiosła a
odnajdziemy ślady jego działalności trwalsze niż obraz utrwalony
na celuloidowej taśmie przez hollywoodzkich twórców. Nieodłącznie
w każdej epoce historycznej efektem wojennego wysiłku są
materialne ślady i to one podziwiane są przez rzesze turystów -
fotografowane i opisywane w turystycznych przewodnikach. Upływają
stulecia, zmieniają się epoki a wraz z nimi ludzka mentalność
oraz ideały, a ostatecznie najtrwalszym świadectwem przeszłości
stają się te zabytki, które zdołały oprzeć się zębowi czasu –
czy to w formie pisanej, jako arcydzieło literatury, czy też jako
dzieło sztuki zachowane na płótnie,a potem powielone na
fotograficznej kliszy, wyrzeźbione w drewnie lub w kamieniu. To ich
namacalne świadectwo pozwala nam wciąż na nowo interpretować
minione wieki. Często solidnie wpisane w krajobraz miast i wsi -
jak ma to miejsce w przypadku zabytków architektury- determinują
one ich urbanistyczny rozwój, potrafią nadać kierunek
gospodarczemu rozwojowi społeczności (dochody z turystyki),
inspirują i określają tożsamość współczesnych nie tylko na
poziomie regionalnym, ale również międzynarodowym (jakże
nobilituje wpis na listę zabytków dziedzictwa kulturowego UNESCO).
Wreszcie – last but not least - pobudzają do refleksji nad
przemijaniem, uczą dystansu i pokory wobec nieubłaganie
upływającego czasu, który bezwzględnie obchodzi się z ludzkimi
planami i ambicjami, nawet jeżeli należały one do potężnego i
wszechwładnego średniowiecznego monarchy.
W przypadku Edwarda I to zamki właśnie są najbardziej wyrazistym
świadectwem śladu jaki odcisnął na swojej epoce. Późniejsze
stulecia zmodyfikowały legislacyjną inicjatywę króla- prawodawcy.
Żydzi również powrócić mieli ostatecznie na wyspy brytyjskie.
Nawet wysiłek kampanii wojennych poszedł na marne – już za
panowania Edwarda II, nieudolnego syna (czasami doprawdy daleko pada
jabłko od jabłoni) Szkoci dzięki świetnemu zwycięstwu pod
Bannockburn (1314) zagwarantowali sobie niepodległość na
kolejnych kilkaset lat. Jedynie podbój Walii okazał się trwały, a
jego materialnym świadectwem są zamki, jakie Edward I wzniósł
celem ujarzmienia podbitego narodu. Niektóre z nich zachowały się
do dnia dzisiejszego w niemal niezmienionej formie i stanowią
kamienny pomnik monarszych ambicji oraz militarnego wysiłku.
Pozwalają nam też poznać wiele propagandowych aspektów
sprawowania władzy w średniowieczu, są bowiem nie tylko zabytkami
architektury obronnej – mówią nam też o tym, jak król chciał
być postrzegany i jak sam postrzegał siebie oraz swoich poddanych.
Analizując ich historię i architekturę odnajdujemy echa rycerskich
ideałów, którymi żyła epoka.
Nie ma sensu wyliczać po kolei wszystkich zamków, które podczas
swojego panowania wzniósł Edward w Walii i na jej pograniczu.
Czytelnik szybko poczułby się przytłoczony chronologią i
mnogością jakże egzotycznie brzmiących dla polskiego ucha
walijskich nazw. Warto skupić się na czterech tylko budowlach -
dlatego, że były największe, zachowały się w dobrym stanie, a
ich budowa pochłonęła najwięcej środków z królewskiej
szkatuły, co już samo mówi za siebie. Są najbardziej imponujące,
majestatyczne i reprezentatywne: Conwy, Caernarvon, Beaumaris oraz
Harlech.
Przyczyna, dla której Edward podjął się w ogóle tak szeroko
zakrojonego programu budowy była jedna: Walijczycy. Niepokorny i
waleczny celtycki naród długo opierał się angielskiej presji i
nigdy do końca nie pobity raz po raz rwał się do buntu. Sieć
angielskich zamków była zaś ważnym elementem wysiłków korony
aby wreszcie przejąć kontrolę nad kłopotliwym krajem. Program
budowy trwał w sumie dłużej niż 25 lat, ale wyodrębnić w nim
możemy trzy etapy, które nie bez przyczyny odpowiadają datom
kolejnych kampanii przeciw Walijczykom: W roku 1277, a w latach 1282
– 83 oraz 1294-958.
Sami Walijczycy nigdy nie byli w stanie wystawić armii, która w
otwartym boju mogłaby mierzyć się z angielską. Jeden z ówczesnych
rycerzy, towarzyszący królowi podczas kampanii, zaobserwował:
„Nawet w samym środku zimy biegają na bosaka... Nigdy nie
widziałem [Walijczyka] noszącego zbroję. Ich broń stanowiły
łuki, strzały, miecze. Używali również oszczepów”. Jednakże
w połowie XIII w. Walijski książę Llewelyn Wielki po raz pierwszy
w dziejach zdołał stworzyć oddziały opancerzonej kawalerii, małą
flotę, oraz wybudował machiny oblężnicze9
Z takimi siłami należało się liczyć, a poza tym – jak zwykle –
poważne zagrożenie stwarzała walijska partyzantka, która pomimo
słabego uzbrojenia miała po swojej stronie sojusznika w postaci
dzikiego, nieprzebytego górskiego krajobrazu, dominującego
zwłaszcza w północnej części kraju. Walia – nawet kiedy
oficjalnie podbita i pozbawiona regularnej armii, pozbawiona władzy
nominalnego księcia walijskiej krwi, wciąż stanowiła wulkan,
który w każdej chwili mógł eksplodować (i rzeczywiście – pod
koniec XIV w. Walię ogarnąć miał jeszcze jeden niepodległościowy
zryw – powstanie Owaina Glyn dwra).
Edward I nie szczędził więc wysiłków i środków by poprzez sieć
imponujących, górujących nad okolicą twierdz zapewnić angielskim
załogom i urzędnikom bezpieczne oparcie pozwalające na skuteczne
rządy. Wydatek £
100 000 na wzniesienie wielkiej czwórki (Conwy, Caernarvon,
Beaumaris, Harlech) może się wydawać sumą kolosalną, ale
wystarczy zauważyć, że sama kampania 1277 r. Kosztowała króla £
25 000. Zamiast więc mnożyć kolejne wydatki na pacyfikacyjne
wyprawy, większy sens miało umocnienie się w terenie, zwłaszcza,
że odpowiedni zamek (wyposażony w najnowsze zdobycze sztuki
fortyfikacyjnej epoki) pozwalał niewielkiej liczbie obrońców na
odparcie dużo silniejszej armii. Dodatkową korzyścią był rozwój
gospodarczy regionu – najczęściej bowiem wokół zamku wyrastało
miasto, które z czasem przynosiło spore dochody z handlu i
podatków, zwiększając tym samym wartość królewskiej ziemi. Była
to więc przemyślana, długoterminowa inwestycja10.
Sam Edward I był doskonale
obeznany w dziedzinie konstrukcji zamków, tak jak przystało na
dobrze przygotowanego do pełnienia swojej roli średniowiecznego
monarchę, który musiał szczególnie dobrze orientować się we
wszystkich aspektach wojennego rzemiosła. Wiemy z przekazów, że
osobiście odwiedzał każde miejsce budowy, szczególnie na samym
początku prac. Niezmiennie do pierwszych zadań robotników należało
oczyszczenie terenu, by zrobić miejsce dla królewskich namiotów i
wybudować wokół nich obronną palisadę. Istnieje relacja o
pobycie króla na placu budowy pod Beaumaris. Monarcha pod koniec
dnia relaksował się przysłuchując się grze angielskiego
harfisty, Adama de Clithero, któremu zapłacono za dwa dni
muzykowania.
Zachowało
się do dzisiejszych czasów nazwisko harfisty, ale jak to często w
przypadku średniowiecznych artystów bywa, nie jest nam dane poznać
imienia malarza, rzeźbiarza, czy mistrza budowlanego. Historycy
sztuki rozpoznają w ocalałych artefaktach cechy charakterystyczne
dla indywidualnego stylu i w ten sposób - dość sztuczny i
akademicki - na
nowo nazywają tych, których prawdziwe nazwiska przepadły w pomroce
dziejów. Mamy więc na przykład „Mistrza z Alkmaaru”, „Mistrza
Virgo Inter Virgines”, „Mistrza Poliptyku Grudziądzkiego”, czy
„Mistrza
Pięknych Madonn".
W przypadku mistrza odpowiedzialnego
za projekt i nadzór budowlany nad opisywanymi zamkami jesteśmy
jednakże w sytuacji o wiele bardziej komfortowej. W dokumentach
królewskich z epoki wymienia się Mistrza Jakuba od Św. Jerzego
(Master James of St George). Niewiele mamy bezpośrednich przekazów
o jego prywatnym życiu, ale sporo można wywnioskować. Urodził się
około 1235 roku i pierwsze wzmianki o nim pochodzą z roku 1261 z
Savoy (na granicy francusko- szwajcarsko – włoskiej), kiedy to
razem ze swym ojcem, mistrzem Janem, pracował przy budowie zamku w
Yverdon. W późniejszym czasie pracował przy innym zamku w Savoy –
St. Georges d' Espéranche
(od tej budowli właśnie pochodzi jego przydomek) i właśnie tam,
podczas wizyty w czerwcu 1273 musiał go po raz pierwszy spotkać
Edward I11.
W owym czasie Mistrz Jakub miał już przynajmniej szesnaście lat
doświadczenia w nadzorowaniu budowy zamków w całej alpejskiej
krainie rozciągającej się od wschodniego Renu po Turyn i od
jeziora Neuchâtel
po Mont Cenis12.
Najwyraźniej musiał on zrobić na królu duże wrażenie, bo
według dokumentów już w kwietniu 1278 roku zatrzymał się w
Anglii – był to pierwszy etap podróży w głąb Walii, gdzie miał
„nadzorować budowę zamków”. Zapłacono mu wysoką dzienną
stawkę 2 szylingów (tygodniowy zarobek zwykłego murarza), a w 1284
r. zagwarantowano mu dożywotnią pensję 3 szylingów dziennie, a
także pensję 1 szylinga 6 pensów dziennie dla jego małżonki
Ambrozji, gdyby go przeżyła. Była to w owych czasach suma
wyjątkowo wysoka, a dodatkowo w 1290 r. Jakub został wyznaczony na
konstabla zamku Harlech na 3 lata, z roczną pensją 100 marek.
Dobitnie świadczy to o zaufaniu jakim darzył go król. Pomimo tego,
że w latach 1298-1305 pracował przede wszystkim w Szkocji, to
jednak w Walii właśnie pozostawił po sobie najtrwalszy ślad i
można uznać, ze nadzorował tam budowę co najmniej 12 zamków. W
1295 r. otrzymał dwór w Mostyn w północno – wschodniej Walii,
gdzie zmarł ok. 1308 r.13
Przypisy:
1The
History Today companion to British history, praca zbiorowa, Londyn
1995, s. 271-272
2Doris
Mary Stenton, "English society in the early middle ages",
Harmondsworth 1951, s. 86
3Ian
Mortimer, "The time traveller's guide to medieval England",
London 2009, s.219
4Antonia
Fraser, "The lives of the kings and queens of England",
London 1977, s. 61
5Ibidem,
s. 61-62
6Simon
Schama, "A history of Britain. At the edge of the world
3000BC-AD 1603", London 2000, s.196-197
7Jarosław
Wojtczak, "Bannockburn 1314", Warszawa 2011, s. 84-85
8Paul
Johnson, "The National Trust Book of British castles",
London 1978. s. 104
9Ibidem,
s. 103
10Ibidem,
s. 109
11Castles
in Wales, The Automobile Association & The Wales Tourist Board,
Basingstoke – Cardiff 1982, s.41
12Arnold
Taylor, Caernarfon castle and town walls, Cardiff 2004, s.8
13Castles
in Wales, op.cit. s.41