niedziela, 29 marca 2020

Szkockie oświecenie, cz.2 - filozofowie.


We wczesnym okresie swojej kariery Hume poświęcił kwestii cudów rozdział w swoim dziele „Badania dotyczące ludzkiego rozumu”. Można by przypuszczać, że cuda wymykają się kategorii rozumowania dowodowego i wobec tego nie mogą podlegać dyskusji. Hume jednak tak nie uważał. Zdefiniował cud jako „pogwałcenie praw natury”, a następnie przeprowadził postępowanie dowodowe, niczym prawnik. Ilu jest świadków i jaka jest ich wiarygodność? W jakiej odległości od miejsca zdarzenia znajdowali się świadkowie? Dla Hume'a nie jest kwestią dyskusji fakt; czy cud miał czy nie miał miejsca, ale w jakich warunkach szerzy się wiara weń. Przesuwa dyskusję ze sfery „boskiego objawienia” do sfery epistemologii (teorii poznania) i dochodzi do takiego kąśliwego wniosku: „Żadne świadectwo nie wystarczy do wykazania autentyczności cudu, jeśli nie jest ono tego rodzaju, że jego fałszywość byłaby większym cudem aniżeli fakt, który ma być na jego podstawie wykazany”.
Hume był pod wielkim wrażeniem odkryć, według których natura działa według praw, które są możliwe do udowodnienia za pomocą powtarzalnych eksperymentów. Obawiał się, że bezkrytyczna akceptacja biblijnych cudów zagrozi ludzkiej zdolności do odróżniania prawdy od fałszu. Być może jednak, skoro udało się oczyścić naukę z przesądów i spekulacji, to coś analogicznego uda się dokonać na polu filozofii moralności?

David Hume, portret autorstwa Allana Ramsaya, 1766.
Scottish National Gallery, Edinburgh. Copyright: public
domain

Dla Hume'a mądrość zaczyna się wraz ustaleniem granic tego co wiemy. Według niego odbieramy świat w formie wrażeń, impresji, a niektóre z nich po czasie stają się ideami. Ideami, które same w sobie mają moc impresji. Takie spójne impresje torują nam drogę przez świat, przez czas i przestrzeń. Hume wątpi jednak w potęgę rozumu. Uważa, że rzeczywistość kształtowana jest przez wydarzenia następujące po sobie w sekwencjach (kula bilardowa, uderzona przez inną kulę, porusza się naprzód), lecz rozum nie jest w stanie określić, że jedno wydarzenie z całą pewnością spowoduje drugie. Najlepsze co możemy zrobić, to stwierdzić, że nasze doświadczenie z obserwacji powtarzających się sekwencji pozwala nam wierzyć, że w przyszłości taka sekwencja ponownie zostanie powtórzona. Hume zafascynowany był świadomością, ale zawsze przede wszystkim kładł nacisk na znaczenie doświadczenia. Doświadczenie jest dla niego najważniejszym testem, celem samym w sobie.

Pomnik Davida Hume'a stanął w Edynburgu w 1995 r. przed
budynkiem Sądu Najwyższego. Jego autorem jest Alexander
Stoddart.

Hume urodził się w Edynburgu w 1711. Jego ojciec prawnik zmarł, gdy chłopiec był bardzo młody, matka zaś była córką wpływowego sędziego. Naturalnie przygotowywano chłopca do kariery prawniczej, ale w wieku 13 lat uległ fascynacji poezją i filozofią. Zaczął obsesyjnie czytać, a w wieku 18 lat zaczął doświadczać hipochondrii i przeszedł załamanie nerwowe, z którego zdołał się wyleczyć poprzez ćwiczenia fizyczne i pochłanianie olbrzymich ilości jedzenia (to mu zostało na całe życie – stał się bardzo gruby). Jako zaprzysięgły kawaler cenił sobie dobre towarzystwo, zwłaszcza podczas domowych obiadów, (które sam z umiejętnością przygotowywał) albo na spotkaniach w tzw. „Select Society” - grupie ok. 50 dyskutantów – erudytów z całego Edynburga. Nie odnotowano żadnych romansów w jego życiu, choć lubił towarzystwo eleganckich pań Edynburga czy Paryża, gdzie niewątpliwie odniósł towarzyski sukces. Jego przyjaciel, Adam Smith, urodzony nieco później, bo w 1723 r. również był aseksualnym kawalerem. Obaj panowie dzielili też inne podobieństwa – Smith również wychowywał się bez ojca, inspektora celnego, który zmarł jeszcze przed jego narodzeniem. Wyłączając niestrudzonego Boswella, który wszystkie swoje seksualne przygody pieczołowicie zapisywał w dzienniku, intelektualiści szkockiego oświecenia nie tyle byli oddani zmysłowości, co przyjemnościom i wygodom, które płynęły z codziennej domowej rutyny. Kontakty z przyjaciółmi oczywiście miały dla nich zasadnicze znaczenie.

Hume został przez rzeźbiarza przedstawiony jako
starożytny filozof. Studenci wierzą, że dotknięcie
dużego palca u stopy statuy przynosi szczęście.
Nieco to ironiczne, bo sam Hume nie znosił
przesądów :-)

Kluczowym problemem w stworzeniu nowej teorii moralności było zdefiniowanie określonych, powtarzalnych zjawisk, których doświadczała jednostka w kontakcie z światem. Trzeba było określić precyzyjnie społeczne sytuacje, w których te regularności miały miejsce, bo to w nich przejawiało się życie moralne. W połowie 18 wieku Szkoci zdali sobie sprawę z tego, że działania królów i królowych, czy słowa mędrców, mają drugorzędne znaczenie dla życia społecznego. Zasadnicze zjawiska to: nowoczesna produkcja, rynek i handel międzynarodowy.

Pomnik Adama Smitha w Edynburgu, również
autorstwa Aleksandra Stoddarta, odsłonięty w
2008 w rocznicę amerykańskiego święta niepodległości.
W tle katedra. Pomnik teoretyka kapitalizmu
stanął w miejscu dawnego rynku. 

W kolosalnym dziele „O bogactwie narodów” (1776) Adam Smith napisał: „Nikt nigdy nie widział, żeby jakiś pies angażował się z drugim psem w wymianę jednej kości na drugą ; nikt nigdy nie widział, żeby jedne zwierzę obwieszczało drugiemu zwierzęciu – czy to gestem, czy to rykiem – to jest moje, a to twoje, wymienię to na tamto”. Smith dostrzegł olbrzymią panoramę aktywności produkcyjno – handlowej, gdzie wszyscy byli z wszystkimi połączeni. Zauważył, że zwykła szyba, patelnia czy wełniany płaszcz mogą powstać jedynie dzięki wspólnej pracy i wymianie dosłownie tysięcy jednostek (szkunerów, żeglarzy, wytwórców żagli, wytwórców lin itd.) a także dzięki wkładowi takich instytucji jak farmy, kopalnie, młyny, huty czy kompanie handlowe. Smith uznał, że bogactwo narodu określa suma produktywnej aktywności wszystkich tych ludzi, a nie ilość złota zgromadzona w skarbcu państwowym czy całość produkcji rolnej chronionej taryfami celnymi. Analiza dokonana przez Smitha doprowadziła do zmiany w pojmowaniu mechanizmów rządzących rynkiem i docenienia roli jednostek w kształtowaniu gospodarki narodowej. Jej skutkiem stało się ukucie pojęcia „produktu krajowego brutto” i zaakceptowanie prawdy, że bogactwo narodu jest efektem pracy całej populacji.

Grobowiec Adama Smitha na cmentarzu Canongate Kirkyard w
Edynburgu. Zmarł w 1790 r.

Smith - kapitalista zapewne stwierdziłby, że świeżość goździka, który
 ktoś położył na jego grobie,  zawdzięczamy egoizmowi kwiaciarza.

Dla Smitha handel był spoiwem wszystkiego. „Oferowanie komuś szylinga, zdawałoby się czynność pospolita i bez znaczenia, w rzeczywistości jest przedstawieniem argumentu, który ma drugą stronę przekonać do wykonania określonej czynności (…) - i w ten sposób każdy z nas, przez całe życie, bezustannie uprawia sztukę oratorską”. Dla Smitha ludzie są w tym układzie racjonalnym czynnikiem, który cieszy się wolnością dysponowania swoją pracą i własnością, zaangażowanym w wymianę, kupno, handel i w konsumpcję. Ten racjonalizm pozwala człowiekowi na oszacowanie wartości swojego wkładu w określonej sytuacji, a następnie osiągnięcie celu poprzez odwołanie się do tych samych racjonalnych instynktów występujących u drugiej strony biorącej udział w transakcji. Smith pisze: „To nie wrodzonej dobroci rzeźnika, piwowara czy piekarza zawdzięczamy dobry obiad, ale temu, że potrafią oni dbać o własny interes”. To co Smith opisuje to kapitalizm. Okazuje się, że egoizm jednostki nieuchronnie prowadzi do wzrostu ogólnego dobrobytu. Mechanizm, który tego dokonuje, to rynek i konkurencja, nieustannie regulujący płace i ceny, podaż i popyt, pozwalający na rodzenie się fortun i doprowadzający do bankructw.

Symboliczna pamiątkowa cegiełka na dziedzińcu Canongate
Kirkyard, gdzie spoczywa Smith.
Miniaturowy portret A. Smitha na dziedzińcu Canongate
Kirkyard, gdzie znalazł miejsce spoczynku.

Zarówno Smith jak i Hume uważali, że prawa nowoczesnego rynku czynią człowieka bardziej racjonalnym, a nawet „bardziej uprzejmym”, ale żaden z nich nie posunął się do stwierdzenia, że stosunki handlowe są źródłem wszystkich potrzebnych do życia wartości. Ich mentor, Francis Hutcheson zasugerował w 1725 r., że tak jak ludzie instynktownie czerpią przyjemność z piękna, tak samo spontanicznie są szczęśliwi gdy angażują się w dobre uczynki (lub gdy chociażby je obserwują). Według niego dobro sprawia nam przyjemność na tej samej zasadzie, jak czyni to piękno greckiej rzeźby. Odraza na widok brzydoty odpowiada więc odrazie odczuwanej wobec okrucieństwa. Te wszystkie reakcje składały się razem na naturalne poczucie moralności. Hutcheson opracował nawet dziwną skalę, gdzie przeróżnym czynom odpowiadała punktacja, zależnie od tego, jak wiele miały nam przynosić przyjemności. Dla Hutchesona zmysł moralny jest właśnie kolejnym zmysłem – jak węch, smak, czy wzrok. Hume rozwija tę myśl – dla niego rozum nie ma nic wspólnego z moralnością, która opiera się na uczuciach i sentymentach: widzimy Nerona palącego Rzym lub złodzieja okradającego sąsiada i czujemy odrazę.

Ale skąd się wzięły te odczucia? Okazuje się, że w ludzkiej naturze można znaleźć kilka pozytywnych, uniwersalnych cech, a ich źródeł możemy szukać w rodzicielskiej miłości doświadczonej w dzieciństwie.
W „Traktacie o Naturze Ludzkiej” (1740) Hume wykłada genealogię moralności. Według niego w rodzinach społeczeństw pierwotnych ludzie w sposób naturalny odnosili się do siebie w sposób pełen wzajemnego szacunku i życzliwości, więc nie było potrzeby ustalania odgórnych reguł. Ale gdy rodziny zaczęły łączyć się w większe grupy, w plemiona i narody (dla wygody, bezpieczeństwa, wsparcia) kwestie własności zaczęły odgrywać coraz większe znaczenie i formalna „sprawiedliwość” stała się koniecznością. W miarę jak społeczności się rozrastały, naturalny egoizm nie zniknął, ale ewoluował w bardziej oświeconym kierunku – człowiek zrozumiał, że co jest dobre dla dla grupy, jest także dobre dla jednostki. To właśnie nazywamy moralnością. W słowniku Hume'a uniwersalne cechy jak: życzliwość, empatia, miłość w stosunku do swoich dzieci są naturalnie wrodzone, natomiast przymioty takie jak: odwaga, uczciwość, sprawiedliwość, lojalność są stworzone w sposób „sztuczny”, bo wynikają z konieczności koegzystencji ludzi w społeczeństwie. Wszystkie społeczeństwa cenią sobie powyższe zalety, a odrzucają tchórzostwo, kłamliwość, zdradę, podłość. Złe uczynki oburzają nas, nawet gdy nie dotykają nas osobiście. Ludzka natura istnieje, a moralne kodyfikacje zostały stworzone po to, by nauczyć życia razem ludzi, których indywidualne egoizmy są zarzewiem konfliktów. W nowoczesnym społeczeństwie demokratycznym, którego spoiwem są handel oraz własność, takie zdroworozsądkowe wyjaśnienie oferuje minimalną, ale niezbędną do życia wiarę w wartości. Hume i pozostali szkoccy filozofowie przewidzieli tym samym ład społeczny, w którym większość ludzi wprawdzie cały czas wyznaje jakąś religię (albo przynajmniej przyznaje się do niej), ale w coraz mniejszym stopniu polega na Bogu, jako głównym kierunkowskazie w codziennym życiu. W większym stopniu polega zaś na wierze w skuteczne funkcjonowanie systemu prawa, służby cywilnej, szkół i uniwersytetów, biznesu i handlu. Max Weber określiłby taki stan „racjonalnością instrumentalną”, w którym rzeczywistość zarządzana jest w sposób bezosobowy, ale dla korzyści każdego z nas z osobna. Z pewnością brak tu miejsca dla uduchowionej pasji, ale zapewniona jest przestrzeń dla zrealizowania wielu naszych pragnień, indywidualnego rozwoju i wolności. Kapitalizm i społeczeństwo liberalne nie należą do konstrukcji, gdzie istnieje szczególne zapotrzebowanie na heroizm. Tylko wówczas, gdy nadchodzi zagrożenie ze strony fanatyzmu, ludzie muszą walczyć by zachować to, co przez tak długi czas brali za rzecz oczywistą.

Gdy pewnego dnia w 1769 r. Hume (wówczas już monstrualnie gruby) wracał do swojego domu na Nowym Mieście, wpadł do bagna i bezskutecznie wzywał pomocy, aż w końcu pojawiła się staruszka – żona rybaka. Zgodziła się pomóc „Hume'owi – ateiście”, ale dopiero po tym, jak zmusiła go do wyrecytowania „Ojcze nasz”. Pod koniec 18 wieku energia szkockiego oświecenia zaczęła się wyczerpywać. Tolerancyjny klimat Edynburga został zepsuty przez antykatolickie rozruchy w 1799 r. Gdy we Francji wybuchła rewolucja 1789 r., kręgi intelektualne Edynburga zareagowały panicznie i reakcyjnie, z obawy, że zostanie im przypisana część winy za powstały ferment, który teraz brutalnie burzył feudalny porządek świata. Miasto pozostało centrum międzynarodowego handlu, ale od tej pory rozwój myśli politycznej, filozoficznej i społecznej dokonywał się gdzie indziej, np. w Ameryce. Jefferson, Madison, Hamilton – oni wszyscy podziwiali i kontynuowali dzieło szkockich myślicieli.
W 1776 r., kilka tygodni po podpisaniu „Deklaracji Niepodległości Stanów Zjednoczonych Ameryki”, Hume w wieku 65 lat spoczywał na łożu śmierci. Wszyscy przyjaciele, którzy zgromadzili się wokół niego opisali jego spokój. Hume nie wierzył w życie pozagrobowe i przyjął nadciągający kres bez paniki. Żartował z Boswellem, że gdyby nieśmiertelność istniała, musiałaby być uniwersalna, dopuszczając do zbawienia zarówno niemowlęta o niewykształconym jeszcze rozumie jak i starych, zdegenerowanych pijaków.

Hume i pozostali szkoccy wolnomyśliciele chcieli społeczeństwa, które nie będzie manipulowane i sterowane przez strach i przesądy narzucone przez odgórny autorytet, będzie kwitnące, postępowe, zasobne i tolerancyjne. Ideały, którymi żyli, oraz instytucje które z nich się zrodziły istnieją do dziś, i są w naszych rękach - potężne i kruche zarazem.

Niniejszy post jest swobodnym tłumaczeniem artykułu "Northern Lights" Davida Denby'ego opublikowanego w "New Yorker", October 2004. 

Zdjęcia autora bloga.

niedziela, 22 marca 2020

Szkockie oświecenie, cz.1 - czas i miejsce.



Dnia 8 stycznia 1697 r., gdzieś pomiędzy 14:00 a 16:00, osiemnastoletni student, Thomas Aikenhead, został w Edynburgu stracony przez powieszenie. Uznano, że jest winny bardzo poważnej zbrodni: wcześniejszego roku kilkakrotnie oświadczył swoim kolegom, że doktryny chrześcijańskiej teologii to „rapsodie fatalnie zmyślonych nonsensów”. Jego „koledzy” przyznali przed sądem, że wielokrotnie słyszeli jak określał on o Chrystusa jako o „oszusta”, odrzucał Trójcę Świętą, boską naturę Chrystusa oraz zbawienie. Później Aikenhead wyrzekł się tych twierdzeń, tłumacząc, że pozostawał pod wpływem ateistycznych traktatów, ale nikt nie wziął go w obronę. Na szafocie wyznał, że doszedł do wniosku, iż wszelkie prawa, regulacje moralne, są dziełem rządów i ludzi. Kojarzy się to mocno z mającym się wkrótce pojawić antychrześcijańskim nurtem francuskiego oświecenia, konkretnie z pełnymi łagodnego sarkazmu pismami Woltera. Samo stwierdzenie, że to ludzie stoją za sformułowaniem norm moralnych, stało się później jednym z głównych haseł rewolucji amerykańskiej. Takie odważne tezy antycypują też brytyjski liberalizm i nowoczesny świat, w którym dziś żyjemy.


Egzekucja Aikenheada miała - jak wyrzut sumienia - prześladować całe stulecie, które nastąpiło później. Zaledwie 60 lat po tym wydarzeniu edynburski kler usiłował ekskomunikować Davida Hume'a, szkockiego filozofa i wolnomyśliciela. Hume – prawdopodobnie najbardziej konsekwentny sceptyk w dziejach europejskiej filozofii, uważał, że religia jest obrazem tego, jak działa ludzki umysł i (doszedł do wniosku) jest raczej przejawem myślenia życzeniowego,  niż obrazem tego, jak działa Wszechświat. Podobnie jak wielu innych wykształconych Szkotów jego czasów, odwoływał się do nauk Kopernika, Bacona, Galileusza, Keplera, Boyle'a i Newtona. Wierzył w potęgę eksperymentu i nie znosił przesądów. W Edynburgu przez niektórych był uwielbiany, przez innych znienawidzony. Wracając do kwestii burzliwej rozprawy w jego sprawie - pomysł ekskomuniki upadł stosunkiem głosów 50:17. George Anderson, główny prześladowca Hume'a, zmarł kilka miesięcy później i możemy to wydarzenie uznać za symboliczny kres ery dominacji kleru w Szkocji.

Imponująca bryła osadzonego na skale edynburskiego zamku.


W latach, które upłynęły pomiędzy tymi dwoma procesami, Edynburg przekształcił się z państwa niemal teokratycznego w ośrodek prawdziwie kosmopolityczny. Uznanie opinii publicznej zdobywały nie tylko postacie pokroju Hume'a, Adama Smitha czy Jamesa Bosswella, ale także wielu mniej dzisiaj pamiętanych. Za prawdziwą krynicę uchodził Francis Hutcheson, prawdziwy ojciec szkockiego oświecenia, który w latach 1729 – 1746 był głową katedry filozofii moralnej na uniwersytecie w Glasgow. Był częstym gościem w Edynburgu, gdzie nauczał Adama Smitha i zachęcał do twórczości młodego Hume'a. Zawsze był podejrzliwy w stosunku do metafizyki i wszelkich stwierdzeń nieopartych na obserwacji i doświadczeniu. Empiryzm oraz metoda indukcyjna stały się najważniejszymi zasadami szkockiego oświecenia. Przestrzeń, czas, masa, ruch, siła –okazało się, że te zjawiska mogły zostać poznane za pomocą metod, które były bezużyteczne w stosunku do takich metafizycznych doktryn jak „boski cel” czy „przyczyna ostateczna”.

Intelektualne zerwanie z przeszłością było drastyczne i zdawało się nieodwracalne. W 1770 r. James Hutton, rolnik – eksperymentalista i właściciel wytwórni amoniaku, zaczął dłubać w dziwnie ukształtowanych warstwach geologicznych na Salisbury Crags – nieregularnych formacjach skalnych w centrum Edynburga. Zauważył coś niezwykłego – skamieniałe pozostałości po rybach. Doszedł do wniosku, że aktywność wulkaniczna musiała podnieść tę masę skalną z morskiego dna. W 1785 r. wygłosił wykład przed Edynburskim Towarzystwem Królewskim, w którym wygłosił niezwykłe zdanie: „Z punktu widzenia doświadczenia ludzkiego, ten świat nie ma ani początku, ani końca”. Beznamiętnie odrzucając biblijne opowieści o stworzeniu, opublikował książkę pt „Teoria Ziemi”, która dała podwaliny nowoczesnej geologii. Krótko przed rewelacjami Huttona, w 1769 r. James Watt przebudował silnik parowy. Współcześni naukowcy upatrują w 18 – wiecznej Szkocji początków tak wielu dziedzin jak psychologia, antropologia, nauki o ziemi czy teorie społeczeństwa obywatelskiego i liberalnej edukacji.


Arthur's Seat - w centrum Edynburga wyrasta pozostałość
 po wygasłym wulkanie, który zainspirował Huttona do badań
geologicznych.


W ten sposób Szkoci, obok Francuzów , stanęli w czołówce narodów rozwijających myśl oświeceniową. Koniecznie trzeba jednak podkreślić, że stanowili grupę wyjątkową i znacząco różnili się od filozofów francuskich. W 1998 r. pojawiła się obszerna praca pt. „Socjologia filozofii”. Jej autor, Randall Collins, przyjrzał się przełomowym momentom w historii filozofii i strukturze oddziaływania, promieniowania myśli. Typowe okazały się schematy w których wąska grupa myślicieli (3-4 osoby) zajmowała pozycję centralną, kultywując jednocześnie związki z innymi filozofami czy studentami, którzy jednak znajdowali się zdecydowanie na uboczu. Tak np. krąg wokół Diderota i d'Alemberta charakteryzowała błyskotliwa ekskluzywność, filozofów niemieckich (Fichte, bracia Schelling, Hegel) nawet pewna surowość i bezwzględność, a wokół egzystencjalistów w powojennym Paryżu powstała świadomie wywołana atmosfera czaru i splendoru. Szkoci zaś, wprawdzie często nie zgadzali się ze sobą, ale brakowało u nich tendencji do przesadnej kłótliwości i moralnego dramatyzowania.

Hutcheson, Hume, Smith, Adam Ferguson i Thomas Reid byli powszechnie znanymi osobistościami, ale żadnego z nich nie otaczała atmosfera kultu (jak np. w przypadku Hegla, Marksa, Emersona, Wittgensteina, Sartre'a czy Foucault). Szkoci w zadziwiającym stopniu potrafili wzajemnie wspierać swoje projekty i publikacje, o których debatowali w klubach wypełnionych także amatorami (piszącymi wiersze lekarzami, czy prawnikami zainteresowanymi nauką) albo w zadymionych tawernach Edynburga. Cała ta grupa była czymś w rodzaju nieco bardziej erudycyjnego Dickensowskiego Klubu Pickwika.

Oświeceniowi Szkoci byli jednocześnie konserwatystami i radykałami. Cenili sobie spokój, jaki niósł ład społeczny, jednocześnie ciążąc w kierunku intelektualnej rewolucji, aby odkryć jak działa ludzki umysł, czym jest moralność i jak funkcjonujemy w społeczeństwie. Religijny ferwor 17 wieku (w tym egzekucja lekkomyślnego studenta) budził w nich obrzydzenie. Nie wyobrażali sobie społeczeństwa bez religii, ale dążyli do wyeliminowania Boga z pola badań naukowych, życia politycznego i społecznego. Chcieli też „znaturalizować” moralność poprzez wykazanie, że jej źródłem są inne zjawiska niż „boskie objawienie” i strach przed wiecznym potępieniem.

Jednak ta ich teoria moralności od samego początku musiała rywalizować z inną wykładnią, przyjętą przez Thomasa Hobbesa. W opublikowanym w 1651 r. dziele „Lewiatan” ten filozof w sposób mechanistyczny przyglądał się ludzkiemu zachowaniu i doszedł do wniosku, że człowiek to istota z natury amoralna, reagująca pozytywnie na bodźce zaspokajające jego własne interesy i tylko dlatego nazywająca je „dobrem”. Według Hobbesa tylko istnienie jakiegoś centralnego, wszechmocnego autorytetu powstrzymuje ludzi przed rzuceniem się sobie do gardeł. Książę de La Rochefoucauld w swoich „Maksymach” w bardziej błyskotliwy i dowcipny sposób również szedł tym tropem: według niego, gdy robimy coś dobrego to jedynie po to, by połechtać własną próżność albo oczekując, że beneficjent nam się odwdzięczy. Jednak Szkotów odrzucał ten modny cynizm i byli zdecydowani dowieść, że cnota jest ugruntowaną częścią ludzkiej natury.

Jak jednak ten nowoczesny sposób myślenia mógł pojawić się w miejscu zdawałoby się tak zacofanym, jak Edynburg przełomu 17 i 18 wieku? W 1700 r. nad panoramą miasta górowały liczne wieże kościołów i oczywiście stary zamek, zwracała też uwagę wyjątkowo szeroka i długa centralna ulica. Otoczona murami na wzgórzu, u którego stóp znajdowało się jezioro, stolica Szkocji była pięknym miastem, ale brudnym i biednym, dusznym, ciasnym i śmierdzącym. W nocy mieszkańcy wyrzucali nieczystości na ulice, a w dzień nad miastem unosiła się chmura smogu, przez co Edynburg (nieco pieszczotliwie) nazywano „Starym Kopciuchem”. Codzienna dieta była uboga i mogła prowadzić do alkoholizmu (ryba, polewka, mleko, jarmuż i ogromne ilości warzonego w domu piwa). Dosłownie wszyscy, nie wyłączając dzieci opijali się whiskey, tanim winem, rumem i piwem. W połowie stulecia 600 karczm obsługiwało miasto liczące 40 tys. ludzi. Brakowało budynków użyteczności publicznej, więc większość posiedzeń w sprawach cywilno – prawnych odbywała się w knajpach.
Jednocześnie religijny fanatyzm nie pozwalał normalnie żyć obywatelom Edynburga. Doszło do tego, że jeszcze w 1719 operowała w mieście specjalna „policja religijna”, która w niedzielę wyłapywała ludzi „bez celu” szwendających się po parkach, ulicach czy w tawernach i siłą spędzała ich na niedzielne msze. Oporni podlegali karze. W rzeczy samej, w początkach 17 wieku Edynburg wyglądał i cuchnął niczym średniowieczne miasto.
A jednak działały drukarnie i uniwersytet. Szkoccy protestanci, pomimo tego, że tak bardzo ingerowali w życie obywateli i zwalczali wszelkie przejawy indywidualizmu, kładli nacisk na propagowanie umiejętności czytania i pisania wśród wiernych. Doktryna zakładała obowiązek czytania Biblii w języku narodowym. Każde zgromadzenie wiernych miało własną szkołę, było wielu ludzi świetnie wykształconych. Szkocja utrzymywała od dawna więzi z uniwersytetami w Holandii i Francji, uczeni powracający z Leiden czy z Sorbony byli na bieżąco z nurtami intelektualnymi, które właśnie wykluwały się na kontynencie. Cambridge czy Oxford w owym czasie nie mogły pochwalić się takimi koneksjami.
Związek Szkocji i Anglii pełen był dwuznaczności, napięć i nieporozumień, ale koniec końców dla Szkocji oznaczał znaczną poprawę sytuacji ekonomicznej. Polityczna unia obu krajów z 1707 r. dała Szkocji dostęp do światowych rynków zdominowanych przez Imperium Brytyjskie. W połowie 18 wieku Edynburg wzbogacił się na handlu zagranicznym. Port w Leith wypełniony był statkami, a miejscowe spółki produkowały artykuły żelazne, cukier, szkło czy liny. Rodząca się klasa kupców, fabrykantów, bankierów i prawników oraz ich potrzeby wymusiły radykalną przebudowę. W latach 50 -tych 18 wieku rozpoczęto budowę Nowego Miasta, z eleganckimi domami, salami balowymi i symetrycznie wytyczonymi placami.


Przykład domu nowoczesnego mieszczanina (Edynburg, II poł.XVIII w.)

Edynburg, Nowe Miasto - balkon na fasadzie mieszczańskiego domu.
Edynburg, Nowe Miasto - detal kraty otaczającej lico budynku.

Edynburg, Nowe Miasto - elegancka, klasycyzująca
sztukateria na fasadzie budynku.

tekst niniejszego posta jest swobodnym tłumaczeniem artykułu Davida Denby'ego pt "Northern lights" , opublikowanego w "New Yorker", October 4, 2004.

Zdjęcia autora bloga.

sobota, 7 marca 2020

Cz.3 opowieści o żelaznym pierścieniu, czyli zamek w Caernarfon.


Kolejny zamek z „Wielkiej czwórki” to Caernarfon. Jest interesującym przykładem tego, jak architektura może stać się narzędziem propagandowym władcy, służącym mu do uzasadnienia sprawowanej władzy, wykazania jej historycznej ciągłości i usprawiedliwienia podbojów. Tego rodzaju ideologiczny przekaz miał dla monarchy równie duże znaczenie co pozostająca do jego dyspozycji brutalna wojskowa siła. W feudalizmie – epoce bijących w oczy społecznych nierówności – kwestia posiadania legitymacji dla sprawowanej władzy miała olbrzymie znaczenie. Zapewniał ją w dużej mierze Kościół, według którego król był namaszczonym przez Boga ziemskim namiestnikiem, któremu podlegały doczesne sprawy świeckie, a bunt przeciwko seniorowi równał się wystąpieniu przeciwko porządkowi boskiemu (król – niepodzielnie włada, rycerze – walczą, duchowni – modlą się, chłopi – ciężko pracują by utrzymać całą resztę – tzw. „piramida feudalna”). Stąd też charakterystyczne dla epoki dążenie do współpracy instytucji świeckich i duchownych, obie strony zdawały sobie bowiem sprawę z tego, że od tej harmonii zależy utrzymanie całej struktury społecznej. Mimo to ciągle wybuchały na tym tle spory, czego najwymowniejszym przykładem był konflikt między papiestwem a cesarstwem.





Doskonałym uzasadnieniem dla sprawowanej władzy była nie tylko religia, ale kiedy to tylko było możliwe, nawiązanie do przeszłości, aby wykazać, że obecnie sprawowane rządy są zwyczajną kontynuacją – a może nawet odrodzeniem - minionej chwały. Budowa zamku w Caernarfon posłużyć miała m. in. temu właśnie celowi. Okolica ze względu na strategiczne położenie (nad cieśniną Menai, która oddzielała Walię właściwą od wyspy Anglesey) zwróciła już wcześniej uwagę rozlicznych pretendentów do objęcia zasięgiem swej władzy całych Wysp Brytyjskich. Ponad tysiąc lat wcześniej w tej samej okolicy Rzymianie wybudowali fort Segontium. Dziś pozostały po nim już tylko fundamenty, jednak w czasach Edwarda I z pewnością stanowił on jeszcze ruinę pozwalającą rozpalić wyobraźnię i przywołać echa chwały najpotężniejszego imperium w dziejach. Również kolejni zdobywcy – Normanowie – umocnili się w tej okolicy budując zamek w końcu XI wieku.






Nic więc dziwnego, że zająwszy Caernarfon w 1283 r. Edward postanowił wybudować tutaj zamek, który będzie spełniał zarówno funkcje centrum administracyjnego jak również nada się na królewską rezydencję. Choć w zasadniczych założeniach obronnych zamek ten nie różni się bardzo od pozostałych, to jednak dostrzeżemy w nim pewne subtelne detale, które sprawiają, że jest jednak jedyny w swoim rodzaju. Wieże mają kształt wieloboczny a nie okrągły, a wzdłuż muru widoczne są ornamenty z kolorowych kamieni. Tego rodzaju rozwiązania nie są typowe dla Wysp Brytyjskich i przywołują na myśl słynny mur Teodozjusza w Konstantynopolu. Bardzo możliwe, że Edward, (który sam przecież wziął udział w krucjacie) zapoznał się z opisem zdobycia tego miasta przez Wenecjan podczas czwartej krucjaty (chociażby czytając dzieło Villehardoin'a „La Conquête de Constantinople”). Możliwe też, że jeden z królewskich dowódców, Sir William de Cicon, konstabl zamku Rhuddlan a później zamku Conwy, był w Konstantynopolu i zasugerował, by podczas budowy nowego zamku czerpać wzory z cesarskiej stolicy. 
Możemy też doszukać się innych związków – Konstantyn I Wielki, założyciel Konstantynopola został przecież ogłoszony augustem na ziemi angielskiej (w Yorku, w 306 roku naszej ery) i postrzegany był jako ten, który zjednoczył ziemie znajdującego się w kryzysie rzymskiego imperium, a to samo próbował teraz zrobić na ziemi brytyjskiej Edward I pod sztandarami dynastii Plantagenetów podporządkowując sobie Szkotów oraz Walijczyków. Z fortem w Segontium wiąże się też postać innego cesarza – uzurpatora Magnusa Maximusa, który tutaj właśnie został obwołany cesarzem przez legiony. W literackiej tradycji przetrwało jego imię – średniowieczny walijski poemat „Maxen Wledig” opisywał sen Maksimusa, który wyprawił się w walijskie góry aby u ujścia rzeki odnaleźć wspaniałe ufortyfikowane miasto o wielobarwnych wieżach i z tronem z kości słoniowej, nad którym przysiadły dwa orły.1
1Paul Johnson, op.cit., s.116






Edward ochoczo podchwycił ten motyw i wykorzystał w ostatecznym projekcie zamku: Orla Wieża (eagle tower) zwieńczona została trzema pomniejszymi wieżyczkami a na każdej z nich przysiadła rzeźba kamiennego orła. Z relacji osiemnastowiecznego podróżnika znamy zaś opowieść o tym, że Edward odnalazł w ruinach starożytnego Segontium prawdziwy, antyczny posąg orła i potraktował go jako dowód na łączność między jego panowaniem a dawnymi czasami. Czy było to nadużycie dla celów propagandowych? Zapewne tak, ale przecież niemal każde pretendujące do wielkości imperium w dziejach, które pragnęło uzasadnić swoją terytorialną ekspansję nawiązywało w pewnym momencie do starożytnego Rzymu. Faszystowskie Włochy Mussoliniego to najnowszy tego przykład, ale podobnie robił chociażby Karol Wielki, Napoleon, czy w czasach współczesnych Edwardowi I - Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego. I nawet jeżeli tylko legenda mogła podeprzeć tego rodzaju roszczenia, które świadczyły raczej o górnolotnych ambicjach i megalomanii niż były rzeczywistym świadectwem potęgi, to jednak nie zniechęcało to nigdy kolejnych kandydatów do czerpania owoców starożytnej schedy. A zresztą – czyż rosnąca w potęgę rzymska republika i jej wodzowie nie czynili podobnie? Czyż nie spoglądali z podziwem na podboje Aleksandra Wielkiego uważając się za jedynych prawowitych dziedziców spuścizny po kulturze helleńskiej, na których spoczywa misja rozszerzenia wpływów tej cywilizacji na cały świat, tak jak to wcześniej Aleksander uczynił w Azji Mniejszej? Czym zaś inspirował się Aleksander? Z pewnością fascynował go ogrom Imperium Perskiego, które sam miał później rzucić na kolana, ale przede wszystkim żył mitem homeryckim i przez całe swoje życie usiłował doścignąć ideał bohaterów wojny trojańskiej. W ten sposób koło się zamyka – legenda i mit, które są impulsem dla działania realnych ludzi kształtujących dzieje mają niesamowitą moc przekształcania rzeczywistości historycznej w mity nowe, po to tylko, by znowu napędzać historię. W dzisiejszych racjonalnych i empirycznych czasach usilnie próbujemy uwolnić się od mitu, ale powinniśmy zadać sobie pytanie: czy naprawdę tego chcemy i czy potrafimy to zrobić?



 Dowodem na to, jak bardzo zależało Edwardowi na tym, by symboliczny status zamku Caernarfon wsparł legitymistyczne dążenia jego dynastii stały się narodziny jego syna, 25.04.1284. Król dołożył starań, by narodziny miały miejsce właśnie w tym zamku, chociaż nie był on jeszcze skończony i królowa z pewnością bardziej komfortowo czułaby się w Rhuddlan. Królewskie szaty zostały specjalnie na tą okazję przysłane z Londynu.1 Zgodnie z tradycyjnym przekazem monarcha wyprowadził wówczas w pole walijskich wielmożów, łudzących się jeszcze, że władza pozostanie w rękach rodzimej dynastii, nawet jeżeli ograniczonej do roli marionetek. Edward I miał im obiecać, że ich przyszły książę będzie „zrodzony w Walii i słowa nie będzie znał po angielsku”. Rzeczywiście – przyszły Edward II przyszedł na świat w sercu walijskiej ziemi, na zamku Caernarfon i jako niemowlę nie był w stanie wypowiedzieć czy zrozumieć choćby jednego słowa po angielsku (ani też po walijsku, ani też w żadnym innym języku świata – no cóż, noworodki tak już mają). Od tego czasu aż po dzień dzisiejszy każdy jeden następca angielskiego tronu nosi tytuł księcia Walii.

1Arnold Taylor, op.cit., s. 10


 Propagandowe zabiegi Edwarda I przyniosły skutek – upłynęły stulecia i kilkakrotnie zmieniły się dynastie panujące, jednak status Caernarfon pozostał jako tradycyjne miejsce przyjmowania królewskiej inwestytury przez księcia Walii. W 1911 r. pochodzący z Walii minister David Lloyd George, późniejszy premier Wielkiej Brytanii (zapamiętany negatywnie przez Polaków przede wszystkim jako ten, który starał się jak najbardziej ograniczyć zasięg terytorialny odradzającego się państwa podczas konferencji w Wersalu) doprowadził do odrodzenia średniowiecznego ceremoniału, kiedy to w pełnej splendoru uroczystości inwestyturę przyjął przyszły król Edward VIII. W 1969 r. zaś na zamku Caernarfon koronę księcia Walii przyjął z rąk Elżbiety II dwudziestoletni książę Karol. W murach zamku zebrało się na tą okazję 4000 szacownych gości, a na ulicę miasta wyległo ok. 90 000 ludzi. Było to wielkie wydarzenie telewizyjne – transmisję BBC z uroczystości miało obejrzeć 500 milionów telewidzów na całym świecie, w tym 19 milionów w Wielkiej Brytanii. Znaczenie zamku Caernarfon zostało ostatecznie przypieczętowane.






Nie zapominajmy jednak, ze ta imponująca konstrukcja miała przede wszystkim znaczenie militarne. Dwie masywne bramy, dziewięć wież, blanki, machikuły, otwory dla kuszników, most zwodzony, fosa, opuszczane żelazne kraty – wszystkie nowinki sztuki oblężniczej znalazły tu zastosowanie. Wysoka na 36 metrów Orla Wieża posiadała w owym czasie własną bramę wodną oraz dok, co zapewniało drogę ucieczki oraz pozwalało na zaopatrywanie obrońców drogą morską, nawet gdyby reszta zamku wpadła już w ręce wroga. Podobnie jak Conwy, twierdza zdała egzamin bojowy. W 1401 r. Owen Glendower stracił 300 ludzi podczas bezskutecznego szturmu. Próbował ponownie w 1402 i 1403 r., ostatnim razem z użyciem ciężkiego sprzętu oblężniczego, ale został odparty przez garnizon liczący zaledwie 28 ludzi. 1 na tym właśnie polega siła perfekcyjnie skonstruowanego zamku – nic nie jest w stanie mu się oprzeć.
1Paul Johnson, op.cit., s. 117







czwartek, 5 marca 2020

Żelazny pierścień, cz.2 - zamek w Conwy.


Wyruszając w podróż szlakiem „żelaznego pierścienia” zamków wybudowanych przez Edwarda I najpewniej jako pierwsze zobaczymy Conwy, najdalej na wschód wysunięte miasteczko z interesującej nas czwórki. Dzisiaj liczy 14 tys. mieszkańców, stanowi popularną atrakcję turystyczną – i rzeczywiście jest miejscem wyjątkowym. Położone nad zatoką, może pochwalić się nie tylko zamczyskiem, ale też doskonale zachowanym obronnym pasem murów, który ściśle opasuje miasto, dokładnie tak samo jak w średniowieczu i wspólnie z zamkiem tworzy harmonijne założenie obronne.



Dodatkowe atrakcje turystyczne to Plas Mawr (English: Great Hall)- doskonale zachowany elżbietański dom lokalnego wielmoży z 16 wieku, dzisiaj popularne muzeum; miłośnicy architektury ery rewolucji przemysłowej zatrzymają się obok przylegającego do zamku mostu z 1826 r., zbudowanego przez słynnego szkockiego inżyniera Thomasa Telforda, Był to jeden z pierwszych na świecie mostów wiszących, a jego twórca zadbał, by pylony na których zawieszono żelazne liny stylistycznie komponowały się z zamkowymi wieżami.

Kolejną atrakcję – dość zaskakującą – spotkamy na zewnątrz murów miejskich, tuż przy nadbrzeżu. Jest to... najmniejszy dom w Wielkiej Brytanii (wymiar: 3.05 na 1.8 m), który poszczycić może się wpisem do Księgi rekordów Guinnessa. Bez przerwy zamieszkiwany od 16 wieku dopiero w XX w. Stał się małym muzeum – za drobną opłatą właściciele pozwolą zerknąć do środka.


Zdecydowanie warto także odwiedzić pobliskie Llandudno - doskonały przykład wiktoriańskiego kurortu, których wiele wyrosło w XIX na wszystkich brytyjskich wybrzeżach. Miasto zaskoczy pięknym molem, literackimi związkami z Lewisem Carrollem oraz imponującym skalnym klifem nazywanym „Głową Wielkiego Orma”. Warto zajrzeć do kopalni miedzi znajdującej się na jego szczycie – założona została już w epoce brązu!

 Ale przede wszystkim zamek. Wybudowany został na planie prostokąta, z murem wysokim na 15 metrów, do którego dostępu strzegło 8 wież, każda o średnicy 12 m. Sama bryła zamku była wystarczająco imponująca by zniechęcić ewentualnych oblegających – strukturę przed atakiem z trzech stron zabezpieczała wysoka skała, nie zapomniano też o dobrze rozlokowanych elementach obronnych. 



Zamek w Conwy jest konstrukcją wyjątkową, ponieważ nie jest typowym zamkiem koncentrycznym (jak choćby zamki w Rhuddlan czy Harlech). Nawet w Tower w Londynie Edward zdecydował się w owym czasie wybudować dodatkową linię murów. Kształt zamku Conwy został zdeterminowany przez jego położenie na wysokim, choć wąskim skalnym grzbiecie szarego piaskowca i wapniowca, co uniemożliwiło konstrukcję typowej, koncentrycznej linii murów. Pomimo tego zamek został dodatkowo zabezpieczony od wschodniej i zachodniej strony barbakanami – wydzielonymi, ufortyfikowanymi konstrukcjami z oddzielną bramą. W średniowieczu główne wejście do zamku wiodło przez barbakan zachodni – najpierw po kamiennej rampie, a następnie przez most zwodzony, broniony przez opuszczaną bronę. Przepaść poniżej miała 8,5 metra. Barbakan zachodni zawiera także najstarsze zachowane w wielkiej Brytanii machikuły. Podtrzymywane od dołu przez konsole pozwalały zrzucać obrońcom kamienie i innego rodzaju pociski na atakujących.


 Zamek wewnętrzny oddzielony był od zewnętrznego murem, a wejść można było do niego bramą po pokonaniu kolejnego mostu zwodzonego. Studnia głęboka na 27 metrów i zasilana przez naturalne źródło, zaopatrywała zamek w wodę. Zamek wewnętrzny służył królowi oraz dworowi za pomieszczenia mieszkalne, mógł zostać nawet odcięty od reszty konstrukcji i być zaopatrywany od strony morza. Na każdej z wież zamku wewnętrznego znajdowały się dodatkowe, wydłużone mniejsze wieżyczki (ang. turrets), które dawały jeszcze lepszy widok na okolicę i służyły do wywieszania królewskiej flagi, jeżeli król właśnie przebywał w zamku.


  

 W 1287 zamek w Conwy był skończony, pochłonąwszy sumę £ 15 000. Mury zewnętrzne pokryto wapieniem, który nie tylko konserwował kamień, ale dawał też wspaniały efekt – białą, imponującą strukturę można było dostrzec z odległości wielu mil.1



Zamek nie musiał długo czekać na swoje pierwsze oblężenie: zimą 1294 r. Madog ap Llywelyn ogłosił się księciem Walii i stanął na czele kolejnej rewolty przeciwko Anglikom. Spowodowały ją wysokie podatki i masowy pobór Walijczyków do armii szykującej się do wojny z Francją. Edward postanowił działać błyskawicznie (dosyć miał kłopotów w Szkocji i Francji, zależało mu więc na tym by zdusić bunt w zarodku) i po raz kolejny wyruszył z armią w głąb Walii. Przekonawszy się, że buntownicy przejęli kontrolę nad niedokończonym jeszcze zamkiem w Caernarfon i że opanowali też inne pomniejsze okoliczne osady, król postanowił wycofać się do Conwy – jedynego kompletnego zamku i tam poczekać na posiłki, które jednakże dopiero w lutym zdołały przerwać oblężenie i powstrzymać Walijczyków przed plądrowaniem okolicy. 1








1Ibidem, s. 43
1Steve Jarrat, "Insisde view: Conwy castle" w: History of war, April 2014, s. 39 – 42.

piątek, 21 lutego 2020

Żelazny pierścień Edwarda I, cz.1


Żelazny pierścień Edwarda I

Król Edward I (1239-1307) pretenduje do miana jednego z najbardziej energicznych i skutecznych angielskich monarchów w średniowieczu. W masowej wyobraźni zakorzenił się przede wszystkim jako "Młot na Szkotów" i to właśnie ten przydomek wykuty został na jego grobowcu w opactwie Westminster w Londynie. Niestrudzony wojownik – wziął udział w krucjacie (1270-1272) a w późniejszych latach wytrwale toczył kampanie nie tylko przeciw Szkotom, ale także przeciw Walijczykom i Francuzom1.
Przydomki – nawet te królewskie - mają to do siebie, że nie można ich sobie zagwarantować królewskim edyktem i nawet władza absolutna nie jest w stanie zawładnąć osądami potomnych oraz dziejopisów – upływ czasu oraz ludzka pamięć skutecznie weryfikują zapędy każdego megalomana. Gdyby było inaczej – każdy jeden władca figurowałby w kronikach jako „Wielki i Potężny”. Przydomek charakteryzuje nie tylko jego właściciela, ale też mówi wiele o kryteriach, którymi opiniotwórcy minionych czasów posługiwali się dla ostatecznego, syntetycznego scharakteryzowania swojego seniora. Często dotyczyły one cech i spraw zaskakująco przyziemnych i małostkowych. „Gruby”, Łysy”, „Mały”, „Łokietek”, „Krzywousty”, „Widłobrody”, „Rudobrody”- te i wiele wiele innych przydomków („nicków” - jak powiedziałoby pokolenie Internetu) były często kalumniami, bo chyba żaden władca nie chciałby zapisać się w pamięci potomnych z powodu jakiejś swojej fizycznej cechy (często ułomności), na którą przecież nie miał żadnego wpływu... Są jednak władcy, którzy zasłużyli sobie na szlachetniejsze przydomki: „Wielki”, „Szczodry”, „Sprawiedliwy”, „Święty”, „Mądry”, „Śmiały”. Takie epitety są zdecydowanie bardziej pożądane, odnoszą się do cech charakteru i zdają się pełniej określać człowieka. Musimy być jednak ostrożni i nigdy nie polegać na takich skrótowych charakterystykach, jakie przetrwały do naszych czasów. Są one skutkiem setek lat pracy propagandzistów na żołdzie rozmaitych politycznych obozów, a najczęściej zwykłym vox populi. Nawet dzisiaj oceniamy polityków przez pryzmat ich cech fizycznych i trudno jest się wyzwolić z takiej optyki. Ludzie prędzej zapamiętają, że ktoś jest przystojny, brzydki, rudy, gruby, łysy, długowłosy, wysoki, mały lub szczerbaty niż zwrócą uwagę na jego poglądy. Pamiętajmy, że takie same mechanizmy działały w średniowieczu. Jeżeli nie chcemy by historia stała się kolejną rubryką w plotkarskim magazynie zawsze pamiętać musimy o samodzielnej ocenie faktów i o konieczności odcedzania prawdy od pozostawionego przez przeszłość osadu...
Edward I miał szczęście do przydomków: „Długonogi”, „Młot na Szkotów” i inne (o czym niżej) na każdy jeden z nich musiał sobie jednak zasłużyć. Dorastał w atmosferze uwielbienia dla rycerskiego etosu i żeby w przyszłości sprostać królewskim obowiązkom z zapałem stawał w turniejowe szranki - a była to prawdziwa szkoła charakteru. W 1260 r. Wraz z kompanią wyprawił się poza granice królestwa by skrzyżować kopie ze szlachetnymi rycerzami z innych nacji. Brak doświadczenia przyniósł taki skutek, że do Anglii wrócił pokonany, potłuczony, upokorzony i z pustą sakiewką. Niezrażony i zawzięty w 1262 r. ponownie wyprawił się na kontynent z zamiarem odzyskania utraconych honoru oraz majątku. Przedtem z niemałym trudem i za wstawiennictwem swojej królewskiej matki uzyskał pożyczkę od włoskich kupców, co pozwoliło mu wystawić turniejową drużynę. Efekt był taki, że książę po raz kolejny stracił wszystko, a na dodatek został ciężko ranny. Owe młodzieńcze turnieje były dla Edwarda prawdziwą szkołą wytrwałości – cechą, która przyda mu się w późniejszych kampaniach wojennych.2.
Na polu polityki wewnętrznej dał się z kolei poznać jako prawodawca, który wydając serię statutów pragnął poprawić skuteczność królewskiego aparatu sądowniczego, co przyniosło mu kolejny przydomek - „Angielskiego Justyniana”. Jako przykład jego legislacyjnego wkładu niech posłuży tu tzw „Statut Winchesterski” z 1285 r. Nakazywał on m.in.: konsekwentne ściganie sprawcy włamania lub kradzieży od miasta do miasta (aż do skutku); określał godziny zamknięcia bram miejskich (od zachodu do wschodu słońca); przydzielał każdemu miastu czy osadzie obowiązkową straż miejską; ustanawiał swego rodzaju godzinę policyjną – każdy, kto w godzinach nocnych został przyłapany na otwartej przestrzeni, poza miejskimi zabudowaniami, musiał się liczyć z aresztowaniem3.
Trzeci przydomek, który przylgnął do Edwarda I jest już ściśle związany z jego fizyczną budową – żołnierze zwykli nazywać go „długonogim” (Longshanks), co wiązało się niewątpliwie z faktem, że był niezwykle rosłym mężem, wyższym o głowę i ramiona od otaczających go dworzan i notabli, o prawdziwie atletycznej budowie ciała. Symetryczną skądinąd twarz szpeciła jedynie opadająca powieka, co zresztą odziedziczył był po swoim ojcu4.
Pomimo tego, że zależało mu na opinii władcy sprawiedliwego, który regulując prawodawstwo brał w opiekę słabszych, sam nie wahał się manipulować przepisami aby pozbawić dóbr niektórych ze swych najpotężniejszych poddanych. Był człowiekiem niesłychanie twardym, potrafił narzucić innym swoją wolę i tak jak wielu twardych władców w owych czasach nie cofał się przed okrucieństwem, nieposzanowaniem prawa i dążeniem do wzbogacenia się kosztem innych5
Za jego do panowania Anglia dostąpiła wątpliwego zaszczytu zostania pierwszym krajem w chrześcijańskiej Europie, który wypędził poza swoje granice społeczność żydowską (tak, jak gdyby byli oni jakąś zaraźliwą chorobą). Jeszcze wcześniej król wydał edykt nakazujący potomkom Abrahama nosić na ramionach żółtą przepaskę, aby łatwiej można ich było odróżnić od reszty społeczeństwa (jako żywo przypomina to późniejsze praktyki nazistów – historia lubi się powtarzać), a następnie zakazał uprawiania lichwy w całym królestwie, co było ich głównym źródłem dochodów. Ostatecznie załadowano niechcianą mniejszość etniczną na statki i wywieziono na kontynent – Żydzi nie mieli się pojawić na ziemi angielskiej przez prawie cztery kolejne stulecia6.
Ten wyjątkowy popis nietolerancji, jak również fakt, że głównym celem jego polityki było podporządkowanie całych wysp Brytyjskich królestwu Anglii, sprawia, że Edward I zawsze budził sympatię angielskich nacjonalistów. Ani w Szkotach ani w Walijczykach nie chciał widzieć narodów o odrębnej kulturze, tradycji i historii, które zasługują na własne państwa – w jego wizji podporządkowani musieli zostać angielskiej władzy lub zginąć.
Trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że film „Braveheart” odcisnął silniejsze piętno na świadomości historycznej przeciętnego odbiorcy kultury popularnej niż setki artykułów i biografii. Ma on przed oczyma przede wszystkim finałową scenę filmu, gdzie grany przez Mela Gibsona szkocki bohater wojen o niepodległość William Wallace torturowany jest okrutnie przez angielskiego kata i w ostatnim przedśmiertnym spazmie wyrzuca jeszcze z siebie zapadające na długo w pamięci słowo: „Wolność!”.
Chociaż to przecież tylko filmowa wizja, to nie sposób zaprzeczyć, że Edward I potrafił być okrutny, zaciekły i mściwy. Również sposób prowadzenia przez niego wojen daleki był od ideału chrześcijańskiego miłosierdzia. Gdy w 1296 roku przystąpił do oblężenia szkockiego miasta Berwick, pewni siebie obrońcy odrzucili królewską propozycję kapitulacji, odpowiadając obelgami i obscenicznymi gestami w kierunku władcy, który osobiście pofatygował się pod miejską bramę. W rezultacie angielska armia zaatakowała z całą furią i już po kilku godzinach miasto padło, a Edward wziął krwawy odwet za obelgi – przez trzy dni angielscy żołdacy mieli wolną rękę - mogli palić, plądrować i gwałcić, czego rezultatem było 6000 ofiar cywilnych - przede wszystkim starców, kobiet i dzieci.7 Zwycięzców nikt nie sądzi.
Podsumowując – rysuje się niezbyt pochlebny portret króla, zwłaszcza w epoce, która na pierwszym miejscu stawia wartości takie jak tolerancja wobec innych ras czy wyznań oraz kładzie duży nacisk na prawo narodów do samostanowienia.
Zapomnijmy jednak na chwilę o tym wszystkim i przyjrzyjmy się Edwardowi I – wojownikowi i znawcy rycerskiego rzemiosła a odnajdziemy ślady jego działalności trwalsze niż obraz utrwalony na celuloidowej taśmie przez hollywoodzkich twórców. Nieodłącznie w każdej epoce historycznej efektem wojennego wysiłku są materialne ślady i to one podziwiane są przez rzesze turystów - fotografowane i opisywane w turystycznych przewodnikach. Upływają stulecia, zmieniają się epoki a wraz z nimi ludzka mentalność oraz ideały, a ostatecznie najtrwalszym świadectwem przeszłości stają się te zabytki, które zdołały oprzeć się zębowi czasu – czy to w formie pisanej, jako arcydzieło literatury, czy też jako dzieło sztuki zachowane na płótnie,a potem powielone na fotograficznej kliszy, wyrzeźbione w drewnie lub w kamieniu. To ich namacalne świadectwo pozwala nam wciąż na nowo interpretować minione wieki. Często solidnie wpisane w krajobraz miast i wsi - jak ma to miejsce w przypadku zabytków architektury- determinują one ich urbanistyczny rozwój, potrafią nadać kierunek gospodarczemu rozwojowi społeczności (dochody z turystyki), inspirują i określają tożsamość współczesnych nie tylko na poziomie regionalnym, ale również międzynarodowym (jakże nobilituje wpis na listę zabytków dziedzictwa kulturowego UNESCO). Wreszcie – last but not least - pobudzają do refleksji nad przemijaniem, uczą dystansu i pokory wobec nieubłaganie upływającego czasu, który bezwzględnie obchodzi się z ludzkimi planami i ambicjami, nawet jeżeli należały one do potężnego i wszechwładnego średniowiecznego monarchy.
W przypadku Edwarda I to zamki właśnie są najbardziej wyrazistym świadectwem śladu jaki odcisnął na swojej epoce. Późniejsze stulecia zmodyfikowały legislacyjną inicjatywę króla- prawodawcy. Żydzi również powrócić mieli ostatecznie na wyspy brytyjskie. Nawet wysiłek kampanii wojennych poszedł na marne – już za panowania Edwarda II, nieudolnego syna (czasami doprawdy daleko pada jabłko od jabłoni) Szkoci dzięki świetnemu zwycięstwu pod Bannockburn (1314) zagwarantowali sobie niepodległość na kolejnych kilkaset lat. Jedynie podbój Walii okazał się trwały, a jego materialnym świadectwem są zamki, jakie Edward I wzniósł celem ujarzmienia podbitego narodu. Niektóre z nich zachowały się do dnia dzisiejszego w niemal niezmienionej formie i stanowią kamienny pomnik monarszych ambicji oraz militarnego wysiłku. Pozwalają nam też poznać wiele propagandowych aspektów sprawowania władzy w średniowieczu, są bowiem nie tylko zabytkami architektury obronnej – mówią nam też o tym, jak król chciał być postrzegany i jak sam postrzegał siebie oraz swoich poddanych. Analizując ich historię i architekturę odnajdujemy echa rycerskich ideałów, którymi żyła epoka.
Nie ma sensu wyliczać po kolei wszystkich zamków, które podczas swojego panowania wzniósł Edward w Walii i na jej pograniczu. Czytelnik szybko poczułby się przytłoczony chronologią i mnogością jakże egzotycznie brzmiących dla polskiego ucha walijskich nazw. Warto skupić się na czterech tylko budowlach - dlatego, że były największe, zachowały się w dobrym stanie, a ich budowa pochłonęła najwięcej środków z królewskiej szkatuły, co już samo mówi za siebie. Są najbardziej imponujące, majestatyczne i reprezentatywne: Conwy, Caernarvon, Beaumaris oraz Harlech.
Przyczyna, dla której Edward podjął się w ogóle tak szeroko zakrojonego programu budowy była jedna: Walijczycy. Niepokorny i waleczny celtycki naród długo opierał się angielskiej presji i nigdy do końca nie pobity raz po raz rwał się do buntu. Sieć angielskich zamków była zaś ważnym elementem wysiłków korony aby wreszcie przejąć kontrolę nad kłopotliwym krajem. Program budowy trwał w sumie dłużej niż 25 lat, ale wyodrębnić w nim możemy trzy etapy, które nie bez przyczyny odpowiadają datom kolejnych kampanii przeciw Walijczykom: W roku 1277, a w latach 1282 – 83 oraz 1294-958.
Sami Walijczycy nigdy nie byli w stanie wystawić armii, która w otwartym boju mogłaby mierzyć się z angielską. Jeden z ówczesnych rycerzy, towarzyszący królowi podczas kampanii, zaobserwował: „Nawet w samym środku zimy biegają na bosaka... Nigdy nie widziałem [Walijczyka] noszącego zbroję. Ich broń stanowiły łuki, strzały, miecze. Używali również oszczepów”. Jednakże w połowie XIII w. Walijski książę Llewelyn Wielki po raz pierwszy w dziejach zdołał stworzyć oddziały opancerzonej kawalerii, małą flotę, oraz wybudował machiny oblężnicze9 Z takimi siłami należało się liczyć, a poza tym – jak zwykle – poważne zagrożenie stwarzała walijska partyzantka, która pomimo słabego uzbrojenia miała po swojej stronie sojusznika w postaci dzikiego, nieprzebytego górskiego krajobrazu, dominującego zwłaszcza w północnej części kraju. Walia – nawet kiedy oficjalnie podbita i pozbawiona regularnej armii, pozbawiona władzy nominalnego księcia walijskiej krwi, wciąż stanowiła wulkan, który w każdej chwili mógł eksplodować (i rzeczywiście – pod koniec XIV w. Walię ogarnąć miał jeszcze jeden niepodległościowy zryw – powstanie Owaina Glyn dwra).
Edward I nie szczędził więc wysiłków i środków by poprzez sieć imponujących, górujących nad okolicą twierdz zapewnić angielskim załogom i urzędnikom bezpieczne oparcie pozwalające na skuteczne rządy. Wydatek £ 100 000 na wzniesienie wielkiej czwórki (Conwy, Caernarvon, Beaumaris, Harlech) może się wydawać sumą kolosalną, ale wystarczy zauważyć, że sama kampania 1277 r. Kosztowała króla £ 25 000. Zamiast więc mnożyć kolejne wydatki na pacyfikacyjne wyprawy, większy sens miało umocnienie się w terenie, zwłaszcza, że odpowiedni zamek (wyposażony w najnowsze zdobycze sztuki fortyfikacyjnej epoki) pozwalał niewielkiej liczbie obrońców na odparcie dużo silniejszej armii. Dodatkową korzyścią był rozwój gospodarczy regionu – najczęściej bowiem wokół zamku wyrastało miasto, które z czasem przynosiło spore dochody z handlu i podatków, zwiększając tym samym wartość królewskiej ziemi. Była to więc przemyślana, długoterminowa inwestycja10.
Sam Edward I był doskonale obeznany w dziedzinie konstrukcji zamków, tak jak przystało na dobrze przygotowanego do pełnienia swojej roli średniowiecznego monarchę, który musiał szczególnie dobrze orientować się we wszystkich aspektach wojennego rzemiosła. Wiemy z przekazów, że osobiście odwiedzał każde miejsce budowy, szczególnie na samym początku prac. Niezmiennie do pierwszych zadań robotników należało oczyszczenie terenu, by zrobić miejsce dla królewskich namiotów i wybudować wokół nich obronną palisadę. Istnieje relacja o pobycie króla na placu budowy pod Beaumaris. Monarcha pod koniec dnia relaksował się przysłuchując się grze angielskiego harfisty, Adama de Clithero, któremu zapłacono za dwa dni muzykowania.

Zachowało się do dzisiejszych czasów nazwisko harfisty, ale jak to często w przypadku średniowiecznych artystów bywa, nie jest nam dane poznać imienia malarza, rzeźbiarza, czy mistrza budowlanego. Historycy sztuki rozpoznają w ocalałych artefaktach cechy charakterystyczne dla indywidualnego stylu i w ten sposób - dość sztuczny i akademicki - na nowo nazywają tych, których prawdziwe nazwiska przepadły w pomroce dziejów. Mamy więc na przykład „Mistrza z Alkmaaru”, „Mistrza Virgo Inter Virgines”, „Mistrza Poliptyku Grudziądzkiego”, czy „Mistrza Pięknych Madonn".
W przypadku mistrza odpowiedzialnego za projekt i nadzór budowlany nad opisywanymi zamkami jesteśmy jednakże w sytuacji o wiele bardziej komfortowej. W dokumentach królewskich z epoki wymienia się Mistrza Jakuba od Św. Jerzego (Master James of St George). Niewiele mamy bezpośrednich przekazów o jego prywatnym życiu, ale sporo można wywnioskować. Urodził się około 1235 roku i pierwsze wzmianki o nim pochodzą z roku 1261 z Savoy (na granicy francusko- szwajcarsko – włoskiej), kiedy to razem ze swym ojcem, mistrzem Janem, pracował przy budowie zamku w Yverdon. W późniejszym czasie pracował przy innym zamku w Savoy – St. Georges d' Espéranche (od tej budowli właśnie pochodzi jego przydomek) i właśnie tam, podczas wizyty w czerwcu 1273 musiał go po raz pierwszy spotkać Edward I11. W owym czasie Mistrz Jakub miał już przynajmniej szesnaście lat doświadczenia w nadzorowaniu budowy zamków w całej alpejskiej krainie rozciągającej się od wschodniego Renu po Turyn i od jeziora Neuchâtel po Mont Cenis12. Najwyraźniej musiał on zrobić na królu duże wrażenie, bo według dokumentów już w kwietniu 1278 roku zatrzymał się w Anglii – był to pierwszy etap podróży w głąb Walii, gdzie miał „nadzorować budowę zamków”. Zapłacono mu wysoką dzienną stawkę 2 szylingów (tygodniowy zarobek zwykłego murarza), a w 1284 r. zagwarantowano mu dożywotnią pensję 3 szylingów dziennie, a także pensję 1 szylinga 6 pensów dziennie dla jego małżonki Ambrozji, gdyby go przeżyła. Była to w owych czasach suma wyjątkowo wysoka, a dodatkowo w 1290 r. Jakub został wyznaczony na konstabla zamku Harlech na 3 lata, z roczną pensją 100 marek. Dobitnie świadczy to o zaufaniu jakim darzył go król. Pomimo tego, że w latach 1298-1305 pracował przede wszystkim w Szkocji, to jednak w Walii właśnie pozostawił po sobie najtrwalszy ślad i można uznać, ze nadzorował tam budowę co najmniej 12 zamków. W 1295 r. otrzymał dwór w Mostyn w północno – wschodniej Walii, gdzie zmarł ok. 1308 r.13

Przypisy: 

1The History Today companion to British history, praca zbiorowa, Londyn 1995, s. 271-272
2Doris Mary Stenton, "English society in the early middle ages", Harmondsworth 1951, s. 86
3Ian Mortimer, "The time traveller's guide to medieval England", London 2009, s.219
4Antonia Fraser, "The lives of the kings and queens of England", London 1977, s. 61
5Ibidem, s. 61-62
6Simon Schama, "A history of Britain. At the edge of the world 3000BC-AD 1603", London 2000, s.196-197
7Jarosław Wojtczak, "Bannockburn 1314", Warszawa 2011, s. 84-85
8Paul Johnson, "The National Trust Book of British castles", London 1978. s. 104
9Ibidem, s. 103
10Ibidem, s. 109
11Castles in Wales, The Automobile Association & The Wales Tourist Board, Basingstoke – Cardiff 1982, s.41
12Arnold Taylor, Caernarfon castle and town walls, Cardiff 2004, s.8
13Castles in Wales, op.cit. s.41

Szkockie oświecenie, cz.2 - filozofowie.

We wczesnym okresie swojej kariery Hume poświęcił kwestii cudów rozdział w swoim dziele „Badania dotyczące ludzkiego rozumu”. Można by prz...