piątek, 21 lutego 2020

Żelazny pierścień Edwarda I, cz.1


Żelazny pierścień Edwarda I

Król Edward I (1239-1307) pretenduje do miana jednego z najbardziej energicznych i skutecznych angielskich monarchów w średniowieczu. W masowej wyobraźni zakorzenił się przede wszystkim jako "Młot na Szkotów" i to właśnie ten przydomek wykuty został na jego grobowcu w opactwie Westminster w Londynie. Niestrudzony wojownik – wziął udział w krucjacie (1270-1272) a w późniejszych latach wytrwale toczył kampanie nie tylko przeciw Szkotom, ale także przeciw Walijczykom i Francuzom1.
Przydomki – nawet te królewskie - mają to do siebie, że nie można ich sobie zagwarantować królewskim edyktem i nawet władza absolutna nie jest w stanie zawładnąć osądami potomnych oraz dziejopisów – upływ czasu oraz ludzka pamięć skutecznie weryfikują zapędy każdego megalomana. Gdyby było inaczej – każdy jeden władca figurowałby w kronikach jako „Wielki i Potężny”. Przydomek charakteryzuje nie tylko jego właściciela, ale też mówi wiele o kryteriach, którymi opiniotwórcy minionych czasów posługiwali się dla ostatecznego, syntetycznego scharakteryzowania swojego seniora. Często dotyczyły one cech i spraw zaskakująco przyziemnych i małostkowych. „Gruby”, Łysy”, „Mały”, „Łokietek”, „Krzywousty”, „Widłobrody”, „Rudobrody”- te i wiele wiele innych przydomków („nicków” - jak powiedziałoby pokolenie Internetu) były często kalumniami, bo chyba żaden władca nie chciałby zapisać się w pamięci potomnych z powodu jakiejś swojej fizycznej cechy (często ułomności), na którą przecież nie miał żadnego wpływu... Są jednak władcy, którzy zasłużyli sobie na szlachetniejsze przydomki: „Wielki”, „Szczodry”, „Sprawiedliwy”, „Święty”, „Mądry”, „Śmiały”. Takie epitety są zdecydowanie bardziej pożądane, odnoszą się do cech charakteru i zdają się pełniej określać człowieka. Musimy być jednak ostrożni i nigdy nie polegać na takich skrótowych charakterystykach, jakie przetrwały do naszych czasów. Są one skutkiem setek lat pracy propagandzistów na żołdzie rozmaitych politycznych obozów, a najczęściej zwykłym vox populi. Nawet dzisiaj oceniamy polityków przez pryzmat ich cech fizycznych i trudno jest się wyzwolić z takiej optyki. Ludzie prędzej zapamiętają, że ktoś jest przystojny, brzydki, rudy, gruby, łysy, długowłosy, wysoki, mały lub szczerbaty niż zwrócą uwagę na jego poglądy. Pamiętajmy, że takie same mechanizmy działały w średniowieczu. Jeżeli nie chcemy by historia stała się kolejną rubryką w plotkarskim magazynie zawsze pamiętać musimy o samodzielnej ocenie faktów i o konieczności odcedzania prawdy od pozostawionego przez przeszłość osadu...
Edward I miał szczęście do przydomków: „Długonogi”, „Młot na Szkotów” i inne (o czym niżej) na każdy jeden z nich musiał sobie jednak zasłużyć. Dorastał w atmosferze uwielbienia dla rycerskiego etosu i żeby w przyszłości sprostać królewskim obowiązkom z zapałem stawał w turniejowe szranki - a była to prawdziwa szkoła charakteru. W 1260 r. Wraz z kompanią wyprawił się poza granice królestwa by skrzyżować kopie ze szlachetnymi rycerzami z innych nacji. Brak doświadczenia przyniósł taki skutek, że do Anglii wrócił pokonany, potłuczony, upokorzony i z pustą sakiewką. Niezrażony i zawzięty w 1262 r. ponownie wyprawił się na kontynent z zamiarem odzyskania utraconych honoru oraz majątku. Przedtem z niemałym trudem i za wstawiennictwem swojej królewskiej matki uzyskał pożyczkę od włoskich kupców, co pozwoliło mu wystawić turniejową drużynę. Efekt był taki, że książę po raz kolejny stracił wszystko, a na dodatek został ciężko ranny. Owe młodzieńcze turnieje były dla Edwarda prawdziwą szkołą wytrwałości – cechą, która przyda mu się w późniejszych kampaniach wojennych.2.
Na polu polityki wewnętrznej dał się z kolei poznać jako prawodawca, który wydając serię statutów pragnął poprawić skuteczność królewskiego aparatu sądowniczego, co przyniosło mu kolejny przydomek - „Angielskiego Justyniana”. Jako przykład jego legislacyjnego wkładu niech posłuży tu tzw „Statut Winchesterski” z 1285 r. Nakazywał on m.in.: konsekwentne ściganie sprawcy włamania lub kradzieży od miasta do miasta (aż do skutku); określał godziny zamknięcia bram miejskich (od zachodu do wschodu słońca); przydzielał każdemu miastu czy osadzie obowiązkową straż miejską; ustanawiał swego rodzaju godzinę policyjną – każdy, kto w godzinach nocnych został przyłapany na otwartej przestrzeni, poza miejskimi zabudowaniami, musiał się liczyć z aresztowaniem3.
Trzeci przydomek, który przylgnął do Edwarda I jest już ściśle związany z jego fizyczną budową – żołnierze zwykli nazywać go „długonogim” (Longshanks), co wiązało się niewątpliwie z faktem, że był niezwykle rosłym mężem, wyższym o głowę i ramiona od otaczających go dworzan i notabli, o prawdziwie atletycznej budowie ciała. Symetryczną skądinąd twarz szpeciła jedynie opadająca powieka, co zresztą odziedziczył był po swoim ojcu4.
Pomimo tego, że zależało mu na opinii władcy sprawiedliwego, który regulując prawodawstwo brał w opiekę słabszych, sam nie wahał się manipulować przepisami aby pozbawić dóbr niektórych ze swych najpotężniejszych poddanych. Był człowiekiem niesłychanie twardym, potrafił narzucić innym swoją wolę i tak jak wielu twardych władców w owych czasach nie cofał się przed okrucieństwem, nieposzanowaniem prawa i dążeniem do wzbogacenia się kosztem innych5
Za jego do panowania Anglia dostąpiła wątpliwego zaszczytu zostania pierwszym krajem w chrześcijańskiej Europie, który wypędził poza swoje granice społeczność żydowską (tak, jak gdyby byli oni jakąś zaraźliwą chorobą). Jeszcze wcześniej król wydał edykt nakazujący potomkom Abrahama nosić na ramionach żółtą przepaskę, aby łatwiej można ich było odróżnić od reszty społeczeństwa (jako żywo przypomina to późniejsze praktyki nazistów – historia lubi się powtarzać), a następnie zakazał uprawiania lichwy w całym królestwie, co było ich głównym źródłem dochodów. Ostatecznie załadowano niechcianą mniejszość etniczną na statki i wywieziono na kontynent – Żydzi nie mieli się pojawić na ziemi angielskiej przez prawie cztery kolejne stulecia6.
Ten wyjątkowy popis nietolerancji, jak również fakt, że głównym celem jego polityki było podporządkowanie całych wysp Brytyjskich królestwu Anglii, sprawia, że Edward I zawsze budził sympatię angielskich nacjonalistów. Ani w Szkotach ani w Walijczykach nie chciał widzieć narodów o odrębnej kulturze, tradycji i historii, które zasługują na własne państwa – w jego wizji podporządkowani musieli zostać angielskiej władzy lub zginąć.
Trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że film „Braveheart” odcisnął silniejsze piętno na świadomości historycznej przeciętnego odbiorcy kultury popularnej niż setki artykułów i biografii. Ma on przed oczyma przede wszystkim finałową scenę filmu, gdzie grany przez Mela Gibsona szkocki bohater wojen o niepodległość William Wallace torturowany jest okrutnie przez angielskiego kata i w ostatnim przedśmiertnym spazmie wyrzuca jeszcze z siebie zapadające na długo w pamięci słowo: „Wolność!”.
Chociaż to przecież tylko filmowa wizja, to nie sposób zaprzeczyć, że Edward I potrafił być okrutny, zaciekły i mściwy. Również sposób prowadzenia przez niego wojen daleki był od ideału chrześcijańskiego miłosierdzia. Gdy w 1296 roku przystąpił do oblężenia szkockiego miasta Berwick, pewni siebie obrońcy odrzucili królewską propozycję kapitulacji, odpowiadając obelgami i obscenicznymi gestami w kierunku władcy, który osobiście pofatygował się pod miejską bramę. W rezultacie angielska armia zaatakowała z całą furią i już po kilku godzinach miasto padło, a Edward wziął krwawy odwet za obelgi – przez trzy dni angielscy żołdacy mieli wolną rękę - mogli palić, plądrować i gwałcić, czego rezultatem było 6000 ofiar cywilnych - przede wszystkim starców, kobiet i dzieci.7 Zwycięzców nikt nie sądzi.
Podsumowując – rysuje się niezbyt pochlebny portret króla, zwłaszcza w epoce, która na pierwszym miejscu stawia wartości takie jak tolerancja wobec innych ras czy wyznań oraz kładzie duży nacisk na prawo narodów do samostanowienia.
Zapomnijmy jednak na chwilę o tym wszystkim i przyjrzyjmy się Edwardowi I – wojownikowi i znawcy rycerskiego rzemiosła a odnajdziemy ślady jego działalności trwalsze niż obraz utrwalony na celuloidowej taśmie przez hollywoodzkich twórców. Nieodłącznie w każdej epoce historycznej efektem wojennego wysiłku są materialne ślady i to one podziwiane są przez rzesze turystów - fotografowane i opisywane w turystycznych przewodnikach. Upływają stulecia, zmieniają się epoki a wraz z nimi ludzka mentalność oraz ideały, a ostatecznie najtrwalszym świadectwem przeszłości stają się te zabytki, które zdołały oprzeć się zębowi czasu – czy to w formie pisanej, jako arcydzieło literatury, czy też jako dzieło sztuki zachowane na płótnie,a potem powielone na fotograficznej kliszy, wyrzeźbione w drewnie lub w kamieniu. To ich namacalne świadectwo pozwala nam wciąż na nowo interpretować minione wieki. Często solidnie wpisane w krajobraz miast i wsi - jak ma to miejsce w przypadku zabytków architektury- determinują one ich urbanistyczny rozwój, potrafią nadać kierunek gospodarczemu rozwojowi społeczności (dochody z turystyki), inspirują i określają tożsamość współczesnych nie tylko na poziomie regionalnym, ale również międzynarodowym (jakże nobilituje wpis na listę zabytków dziedzictwa kulturowego UNESCO). Wreszcie – last but not least - pobudzają do refleksji nad przemijaniem, uczą dystansu i pokory wobec nieubłaganie upływającego czasu, który bezwzględnie obchodzi się z ludzkimi planami i ambicjami, nawet jeżeli należały one do potężnego i wszechwładnego średniowiecznego monarchy.
W przypadku Edwarda I to zamki właśnie są najbardziej wyrazistym świadectwem śladu jaki odcisnął na swojej epoce. Późniejsze stulecia zmodyfikowały legislacyjną inicjatywę króla- prawodawcy. Żydzi również powrócić mieli ostatecznie na wyspy brytyjskie. Nawet wysiłek kampanii wojennych poszedł na marne – już za panowania Edwarda II, nieudolnego syna (czasami doprawdy daleko pada jabłko od jabłoni) Szkoci dzięki świetnemu zwycięstwu pod Bannockburn (1314) zagwarantowali sobie niepodległość na kolejnych kilkaset lat. Jedynie podbój Walii okazał się trwały, a jego materialnym świadectwem są zamki, jakie Edward I wzniósł celem ujarzmienia podbitego narodu. Niektóre z nich zachowały się do dnia dzisiejszego w niemal niezmienionej formie i stanowią kamienny pomnik monarszych ambicji oraz militarnego wysiłku. Pozwalają nam też poznać wiele propagandowych aspektów sprawowania władzy w średniowieczu, są bowiem nie tylko zabytkami architektury obronnej – mówią nam też o tym, jak król chciał być postrzegany i jak sam postrzegał siebie oraz swoich poddanych. Analizując ich historię i architekturę odnajdujemy echa rycerskich ideałów, którymi żyła epoka.
Nie ma sensu wyliczać po kolei wszystkich zamków, które podczas swojego panowania wzniósł Edward w Walii i na jej pograniczu. Czytelnik szybko poczułby się przytłoczony chronologią i mnogością jakże egzotycznie brzmiących dla polskiego ucha walijskich nazw. Warto skupić się na czterech tylko budowlach - dlatego, że były największe, zachowały się w dobrym stanie, a ich budowa pochłonęła najwięcej środków z królewskiej szkatuły, co już samo mówi za siebie. Są najbardziej imponujące, majestatyczne i reprezentatywne: Conwy, Caernarvon, Beaumaris oraz Harlech.
Przyczyna, dla której Edward podjął się w ogóle tak szeroko zakrojonego programu budowy była jedna: Walijczycy. Niepokorny i waleczny celtycki naród długo opierał się angielskiej presji i nigdy do końca nie pobity raz po raz rwał się do buntu. Sieć angielskich zamków była zaś ważnym elementem wysiłków korony aby wreszcie przejąć kontrolę nad kłopotliwym krajem. Program budowy trwał w sumie dłużej niż 25 lat, ale wyodrębnić w nim możemy trzy etapy, które nie bez przyczyny odpowiadają datom kolejnych kampanii przeciw Walijczykom: W roku 1277, a w latach 1282 – 83 oraz 1294-958.
Sami Walijczycy nigdy nie byli w stanie wystawić armii, która w otwartym boju mogłaby mierzyć się z angielską. Jeden z ówczesnych rycerzy, towarzyszący królowi podczas kampanii, zaobserwował: „Nawet w samym środku zimy biegają na bosaka... Nigdy nie widziałem [Walijczyka] noszącego zbroję. Ich broń stanowiły łuki, strzały, miecze. Używali również oszczepów”. Jednakże w połowie XIII w. Walijski książę Llewelyn Wielki po raz pierwszy w dziejach zdołał stworzyć oddziały opancerzonej kawalerii, małą flotę, oraz wybudował machiny oblężnicze9 Z takimi siłami należało się liczyć, a poza tym – jak zwykle – poważne zagrożenie stwarzała walijska partyzantka, która pomimo słabego uzbrojenia miała po swojej stronie sojusznika w postaci dzikiego, nieprzebytego górskiego krajobrazu, dominującego zwłaszcza w północnej części kraju. Walia – nawet kiedy oficjalnie podbita i pozbawiona regularnej armii, pozbawiona władzy nominalnego księcia walijskiej krwi, wciąż stanowiła wulkan, który w każdej chwili mógł eksplodować (i rzeczywiście – pod koniec XIV w. Walię ogarnąć miał jeszcze jeden niepodległościowy zryw – powstanie Owaina Glyn dwra).
Edward I nie szczędził więc wysiłków i środków by poprzez sieć imponujących, górujących nad okolicą twierdz zapewnić angielskim załogom i urzędnikom bezpieczne oparcie pozwalające na skuteczne rządy. Wydatek £ 100 000 na wzniesienie wielkiej czwórki (Conwy, Caernarvon, Beaumaris, Harlech) może się wydawać sumą kolosalną, ale wystarczy zauważyć, że sama kampania 1277 r. Kosztowała króla £ 25 000. Zamiast więc mnożyć kolejne wydatki na pacyfikacyjne wyprawy, większy sens miało umocnienie się w terenie, zwłaszcza, że odpowiedni zamek (wyposażony w najnowsze zdobycze sztuki fortyfikacyjnej epoki) pozwalał niewielkiej liczbie obrońców na odparcie dużo silniejszej armii. Dodatkową korzyścią był rozwój gospodarczy regionu – najczęściej bowiem wokół zamku wyrastało miasto, które z czasem przynosiło spore dochody z handlu i podatków, zwiększając tym samym wartość królewskiej ziemi. Była to więc przemyślana, długoterminowa inwestycja10.
Sam Edward I był doskonale obeznany w dziedzinie konstrukcji zamków, tak jak przystało na dobrze przygotowanego do pełnienia swojej roli średniowiecznego monarchę, który musiał szczególnie dobrze orientować się we wszystkich aspektach wojennego rzemiosła. Wiemy z przekazów, że osobiście odwiedzał każde miejsce budowy, szczególnie na samym początku prac. Niezmiennie do pierwszych zadań robotników należało oczyszczenie terenu, by zrobić miejsce dla królewskich namiotów i wybudować wokół nich obronną palisadę. Istnieje relacja o pobycie króla na placu budowy pod Beaumaris. Monarcha pod koniec dnia relaksował się przysłuchując się grze angielskiego harfisty, Adama de Clithero, któremu zapłacono za dwa dni muzykowania.

Zachowało się do dzisiejszych czasów nazwisko harfisty, ale jak to często w przypadku średniowiecznych artystów bywa, nie jest nam dane poznać imienia malarza, rzeźbiarza, czy mistrza budowlanego. Historycy sztuki rozpoznają w ocalałych artefaktach cechy charakterystyczne dla indywidualnego stylu i w ten sposób - dość sztuczny i akademicki - na nowo nazywają tych, których prawdziwe nazwiska przepadły w pomroce dziejów. Mamy więc na przykład „Mistrza z Alkmaaru”, „Mistrza Virgo Inter Virgines”, „Mistrza Poliptyku Grudziądzkiego”, czy „Mistrza Pięknych Madonn".
W przypadku mistrza odpowiedzialnego za projekt i nadzór budowlany nad opisywanymi zamkami jesteśmy jednakże w sytuacji o wiele bardziej komfortowej. W dokumentach królewskich z epoki wymienia się Mistrza Jakuba od Św. Jerzego (Master James of St George). Niewiele mamy bezpośrednich przekazów o jego prywatnym życiu, ale sporo można wywnioskować. Urodził się około 1235 roku i pierwsze wzmianki o nim pochodzą z roku 1261 z Savoy (na granicy francusko- szwajcarsko – włoskiej), kiedy to razem ze swym ojcem, mistrzem Janem, pracował przy budowie zamku w Yverdon. W późniejszym czasie pracował przy innym zamku w Savoy – St. Georges d' Espéranche (od tej budowli właśnie pochodzi jego przydomek) i właśnie tam, podczas wizyty w czerwcu 1273 musiał go po raz pierwszy spotkać Edward I11. W owym czasie Mistrz Jakub miał już przynajmniej szesnaście lat doświadczenia w nadzorowaniu budowy zamków w całej alpejskiej krainie rozciągającej się od wschodniego Renu po Turyn i od jeziora Neuchâtel po Mont Cenis12. Najwyraźniej musiał on zrobić na królu duże wrażenie, bo według dokumentów już w kwietniu 1278 roku zatrzymał się w Anglii – był to pierwszy etap podróży w głąb Walii, gdzie miał „nadzorować budowę zamków”. Zapłacono mu wysoką dzienną stawkę 2 szylingów (tygodniowy zarobek zwykłego murarza), a w 1284 r. zagwarantowano mu dożywotnią pensję 3 szylingów dziennie, a także pensję 1 szylinga 6 pensów dziennie dla jego małżonki Ambrozji, gdyby go przeżyła. Była to w owych czasach suma wyjątkowo wysoka, a dodatkowo w 1290 r. Jakub został wyznaczony na konstabla zamku Harlech na 3 lata, z roczną pensją 100 marek. Dobitnie świadczy to o zaufaniu jakim darzył go król. Pomimo tego, że w latach 1298-1305 pracował przede wszystkim w Szkocji, to jednak w Walii właśnie pozostawił po sobie najtrwalszy ślad i można uznać, ze nadzorował tam budowę co najmniej 12 zamków. W 1295 r. otrzymał dwór w Mostyn w północno – wschodniej Walii, gdzie zmarł ok. 1308 r.13

Przypisy: 

1The History Today companion to British history, praca zbiorowa, Londyn 1995, s. 271-272
2Doris Mary Stenton, "English society in the early middle ages", Harmondsworth 1951, s. 86
3Ian Mortimer, "The time traveller's guide to medieval England", London 2009, s.219
4Antonia Fraser, "The lives of the kings and queens of England", London 1977, s. 61
5Ibidem, s. 61-62
6Simon Schama, "A history of Britain. At the edge of the world 3000BC-AD 1603", London 2000, s.196-197
7Jarosław Wojtczak, "Bannockburn 1314", Warszawa 2011, s. 84-85
8Paul Johnson, "The National Trust Book of British castles", London 1978. s. 104
9Ibidem, s. 103
10Ibidem, s. 109
11Castles in Wales, The Automobile Association & The Wales Tourist Board, Basingstoke – Cardiff 1982, s.41
12Arnold Taylor, Caernarfon castle and town walls, Cardiff 2004, s.8
13Castles in Wales, op.cit. s.41

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szkockie oświecenie, cz.2 - filozofowie.

We wczesnym okresie swojej kariery Hume poświęcił kwestii cudów rozdział w swoim dziele „Badania dotyczące ludzkiego rozumu”. Można by prz...